Ferie na bojowo


Powyższe zdjęcie mało precyzyjne. Trochę dlatego, że po prostu tak wyszło, a trochę dlatego,  żeby nie posądzono mnie o pewien karalny sądownie typ dewiacji. To mianowicie około dziesięcioletnie chłopaki , których już któryś dzień widzę jak biegają po osiedlu z karabinami. W sile rzeczywistej czterech, a w imaginacji to pewnie lekko pluton ich będzie. Piechoty z porządnym uzbrojeniem. Cieszy, bo oznacza że jest jeszcze ktoś, kogo nie stać na narty co najmniej w Alpach, a nie siedzi też przed komputerem. Jest więc jeszcze jakiś realny i prozaiczny świat. Nie wielbię czy nie szanuję specjalnie miasta w którym mieszkam, a tu proszę, jaki sukces? Aż chciałem podejść im pogratulować. Nie zrobiłem z powodu oficjalnego, że psa musiałem permanentnie jarzmić a do wojaków trzeba by się przebijać przez zaspy i okopy, i z powodu nieoficjalnego a bardziej prawdziwego, że mianowicie nie znam współczesnej terminologii osiedlowych zabawowych okopów. Uwielbiałem takie zabawy jako dziecko, ale teraz pewnie pepesze zostały wyparte przez jakieś uzi i inne terminy, trudno by mi zatem było sprytnie i dowcipnie włączyć się w ich dialog. Owszem, miałem ze sobą psa. Choć biorąc pod uwagę to jak ten pies ciągnie, bardziej on ma mnie, niż ja jego. Mógłbym się włączyć z psem zwiadowczym. Niestety tutaj znów pojawia się „ale”. Pies jest wprawdzie bojowy – nawet bardzo, jeszcze bardziej tropiący i zwiadowczy, ale z kolei przepanicznie się boi strzałów. Pewnie dlatego nie został zakwalifikowany do szkółki myśliwskiej. Gdyby się okazało, że chłopaki mają karabiny strzelające – co gorsza a`la petardy, to musielibyśmy pitać do domu, żegnani przez wojaków śmiechem jeszcze większym, niż gdybym powiedział „pepesza” zamiast „uzi”. Skutkiem najbezpieczniejszej postawy życiowej, czyli biernej, wracaliśmy jednak do domu spokojnie. Przy tej bierności i spokoju przypomniało mi się, znów że lubiłem takie zabawy i taki widok to dzisiaj rzadkość. Przypomniałem sobie, że na wiadomym portalu społecznościowym są grupy, chwalące lata 80 te czy 90-te i spędzanie czasu na „podwórku”. Przypomniało mi się pewne zdjęcie, przedstawiające dzieciarnię na trzepaku i podpis mniej więcej na wzór: „nie miałem komputera, ale miałem szczęśliwe dzieciństwo”.  Świetnie, cieszy jeśli ktoś jest zadowolony ze swojego życia. Nie ma jednak co być jednostronnym. Na trzepaku, czy właściwie między trzepakiem a ziemią niejeden dzieciak udowodnił że Newton miał rację, że jednak istnieje grawitacja, i rozwalił czerep ledwo z życiem uchodząc. Poza tym i przede wszystkim lwia część tych dzieciaków na trzepaku ze zdjęcia siedziała tam nie dlatego, że była przy nim szczęśliwsza niż przy komputerze, tylko dlatego że nic innego nie miała. Zwłaszcza komputera. Gdyby system spełnił swoje obietnice o przewadze nad zachodem i nagle w pokojach tych dzieciaków pojawiły się Atari, trzepak momentalnie zalśniłby pustką. A dzieciaki z mojego osiedla, mając zapewne wybór i komputer w opcji, zrobiły co zrobiły.

Komentarze

Popularne posty