Na zachód II

Zdjęcie: Żywiec Beskidy News

    Temat przeciągał się na przestrzeni dziesięcioleci. Nawet jeszcze w późnych latach 80-tych niczym dziwnym nie były na górskiej drodze granicznej, pocinające slalomem pomiędzy świerkami i korzeniami WSK-i. Wueski Wopistów. Niczym dziwnym w sensie częstotliwości, gdyż na płaszczyźnie technologicznej i obyczajowej obrazek to był dosyć przaśny. 
Ówczesna propaganda i obyczajowość musiały nieźle wypierać mózg, skoro naturalne było pełne pretensji i agresji było pytanie konduktora w pociągu,w reakcji na brak legitymacji:

- A może za granice chcieliście uciec?!

Trzeb przyznać, że Dziubek z De Press jednak miał cochones i potrzebę wolności bo nam – wbrew insynuacjom konduktora – nawet do do głów nie przyszło. A Dziubek nawiał, a czym można przeczytać w I części.
    Znany był i przypadek Jana Makuli. Może nie jego osobiście, a lotu, w którym uczestniczył. Dodam, że Jerzy Makula, we wczesnych latach 80-tych, był światową gwiazdą sportów lotniczych,mistrzem szybownictwa. Ale też pilotem odrzutowca. W 1982 roku prowadził samolot odrzutowy z Wrocławia do Warszawy. Kursy takie „obstawiali” często funkcjonariusze ZOMO, pewnie z uwagi na stan wojenny. Jeden z nich pistoletem i granatem sterroryzował załogę i zechciał, żeby go zawieźć do Berlina Zachodniego. Makula wykonał polecenie i zmienił kurs. Samolot doleciał do Berlina i wylądował a tamtejszym lotnisku. Ciekawostką jest to, że piloci w jakimś stopniu zsolidaryzowali się z porywaczem. Choćby już przez sam fakt, że w ogóle tam polecieli. Według ówczesnych władz zapewne mieli dać się zabić oni i wszyscy inni pasażerowie. Ponadto piloci zgasili silnik, dzięki czemu porywacz mógł wyskoczyć przez przedni bagażnik. Został wprawdzie postrzelony przez drugiego z milicjantów, ale nie groźnie. Udało mu się przedostać do strefy należącej już do RFN. Nikt inny spośród pasażerów ani załogi nie zdecydował się pozostać w tamtym momencie na „zachodzie”. Samolot bezpiecznie powrócił do polski a kapitan nie był pociągany do żadnej odpowiedzialności. 
    Praktycznie już po zmianie systemu, ale tuż po tym fakcie i przy starych przyzwyczajeniach ciekawy incydent mieli koledzy. Wybrali się na wagary. A że wybierali się na nie często i zaczęły się im nudzić w dotychczasowej formie, wsiedli w pociąg i pojechali do Zwardonia. Czasu nie było dużo, chyba też zima i krótki dzień, więc udali się tylko do schroniska. Tylko jak tylko, bo okazało się, że na tym krótkim odcinku trasa i tak idzie niedaleko granicy. Ne tylko trasa szla, bo również panowie WOPiści, którzy postanowili chłopaków zatrzymać i wylegitymować. No bo przecież to blisko granic, a nuż zechcą uciec na zachód. Teraz myślę, że w przypadku uczniów słowo „wylegitymować” było bardziej literalnie trafne – pokazywali legitymację, niż w odniesieniu do dorosłych, od których zabierany byłby dowód osobisty paszport. Do meritum w wracając, to WOPistów zdziwiło, że moi koledzy nie są w szkole. Postanowili o to zapytać. Koledzy dzielnie, że nie mają lekcji, ponieważ jest konferencja nauczycieli. Mundurowy jeden wyartykułował zdziwienie, że oni są z różnych szkół to jak to? A no tak to, że to konferencja taka miejska, co wszystkie szkoły ją mają. Któryś z WOPistów postanowił być jeszcze bardziej dociekliwy i zaprosił chłopaków do tej ich stróżówki, skąd on chętnie zadzwoni do którejś szkoły i upewni się, czy jest rzeczywiście takowa konferencja. W reakcji na co koledzy powiedzieli, że nie potrzebna jest aż tka dociekliwość, ponieważ taką sobie prawdę inaczej powiedzieli i tak naprawdę są na wagarach. Na co z kolei wojskowi odparli że skoro tak, to chętnie skorzystają z uczniowskiej dociekliwości, a nawet bardziej - dogłębności - w sprzątaniu kibla. No i co? Dostali szczoteczki, do domów ze szkoły wrócili późnym wieczorem. Warstwa edukacyjna tego dnia jest mi znana, ale pozostanie przemilczana.
    Co było prawie 20 lat później? Było już nasze członkostwo w Unii Europejskie, ale jeszcze 2 lata brakowały do bycia w Strefie Schoengen, mającej wiadomy związek z granicami lub ich brakiem. Z kilkoma znajomymi byliśmy na wycieczce rowerowej. Zrobiliśmy sobie przerwę w jeździe, usiedliśmy na ławce na pogawędkę. Heheszki były, żarciki, wesoło i sympatycznie. Nagle podszedł jakiś pan w mundurze i tonem nieznoszącym sprzeciwu „poprosił”, żebyśmy opuścili to miejsce i gdzieś indziej śmieszkowali. Dopiero po chwili się zorientowaliśmy, że siedziby tuż przy przejściu granicznym. Co nie zmieniło specjalnie faktu takiego, że A. D.2015 byliśmy takim faktem śmiertelnie oburzeni. Taka konfuzja zaowocowała buntem nieco ukrytym. Uznaliśmy, że zanim mu napyskujemy uświadamiająco, że nie po to o wolność walczyliśmy, to najpierw pojedziemy po kanapki. Syty, jak wiadomo, do buntu mniej skory. Taka to ludzka natura.
    Dobrze, że IPN organizuje takie wystawy. Mam nadzieję, że również ku przestrodze. Że zatem będzie próbował wpływać nawładzę, żeby nie trzeba było się przedzierać przez zamknięte granice.

Komentarze

Popularne posty