60 dni bez prądu - Dziennik namiotowy XXXI epilog


 To niestety byłoby - jak mawiał ktoś tam i kiedyś tam - na tyle. Oczywiście w tym cyklu. W pierwotnym i "serialowym" tego słowa znaczeniu - w tym sezonie. Wzorując się na serialach poczyniliśmy niezbędne kroki, by następny sezon móc rozpocząć i zrelacjonować. Nie uśmierciliśmy głównych bohaterów, mimo że chwilami ostro było, zupa niejednokrotnie za słona, a palik nie na dość zastrugany. Nie pocięliśmy i nie porąbaliśmy namiotu, mimo że - zwłaszcza przy pakowaniu przed powrotem - była ochota na szumne zakończenie. Nie ustawiliśmy się na samym początku zupełnie pod mogącą się zwalić sosną, co też uprawdopodobniło następne sezony dziennika namiotowego.
    Jaki jest minus, to taki, że na ten i tamten czas nie znaleźliśmy innego miejsca na ewentualny następny sezon, które posiadałoby dostateczną ilość koniecznych dla tego rodzaju pobytu walorów. Wszystko przed nami lub do znalezienia na miejscu.
    Trudno oczywiście tutaj sprawę zakończyć i podsumować kilkoma słowami. Będzie ich i tak za mało, poza tym nie po to pisało się dwieście stron. Skojarzyła mi się z tym wątkiem "ankietka", jaką podczytałem na nieocenionym i inspirującym wiadomym portalu społecznościowym. Otóż pytani mieli określić swoje życie jakimś tytułem, Pewnie w większości filmowym, ale biorąc pod uwagę poziom naszego czytelnictwa, to przyznam, że całkiem dużo w odpowiedziach padało tytułów książek. Chwilę się zatem zastanowiłem jakim tytułem można by określić nasz pobyt? Żadnym, z przyczyn jak powyżej. Zaraz natomiast przyszła mi do głowy cała masa tytułów, które zdecydowanie tego pobytu nie określają. Tak chyba współczesny najczęściej funkcjonuje na bardzo wielu polach myślowych, że znacznie prościej wskazać mu sobie samemu zaprzeczenie niż potwierdzenie. Oczywiście na czele z polityką. Nie wiemy jaką partię lubimy, łatwiej powiedzieć jaką mniej nie lubimy. Tak więc:
Na pewno nie było to "Sto lat samotności". Mimo iż paraliterackiej stronie można by być może postawić ten sam zarzut co ja od dawna powieści. Że powinno to być "75 lat...." bo książka trochę przeciągnięta.
Na pewno nie było to "Quo vadis?", zwłaszcza w zaistnieniu tego pytania, zadawanego samemu sobie.
Na pewno i na szczęście nie było "Potopu" ani "Ogniem i mieczem". Jeśli już coś z trylogii, to "Pan Wołodyjowski" w kontekście moich heroicznych walk z okrutną nie raz materią drewna i stolarki.
Na pewno i zdecydowanie - zawsze ceniłem Kunderę za ciekawe tytuły - nie było to "Życie jest gdzie indziej". Wprost przeciwnie, dokładnie tam, samo życie bez iluzji i wirtualu.
Jeżeli już - ech niestety - coś było na tak i teraz mi się skojarzyło, to  - "Smutek spełnionych baśni". 

    Zakończenie przychodzi mi do głowy może nie najwyższych lotów, ale wydaje się pasujące i nie opuszcza. Scena z jednej tych polskich komedii, które to posiadały żadną akcję, ale ciekawe i zabawne dialogi....
Kilku młodzieniasów jechało pomóc swojemu koledze. Do jakichś bunkrów pod Warszawą. Tak się złożyło, że uraczyli się sporą ilością środków odurzających.
Jechali bardzo długo, bo "pourywały im się filmy". W końcu wysiedli z samochodu przed jakąś piaszczystą górką. Jeden z nich wyszedł na nią,zobaczyć czy są na miejscu.
Któryś z dołu pyta:
- I co? Są tam jakieś bunkry?
- Nie. Ale też jest zajebiście.
Kamera wyjeżdża na górę pokazując za nią falujące morze i zaczyna wybrzmiewać piosenka jak poniżej...

Komentarze

Popularne posty