Kiedyś nie zostałem alpinistą. Zapomniałem już


Nie, że rocznica, choć może trochę również. Rocznica śmierci Jerzego Kukuczki, gdzieś w Himalajach, 27 lat temu. Nie, że jakiś Festiwal Górski Adrenalinium. Film dokumentalny niedawno obejrzałem. „Jurek”, czy jakoś tak. Fajny, ciekawy. Oglądało mi się go jednak niejednomyślnie. Z jednej strony coś odpychało od tematu, z drugiej coś przyciągało. Odpychało jakoś podświadomie. Potem sobie przypomniałem, że to temat, w którym kiedyś byłem zanurzony co najmniej po szyję, potem go porzuciłem. Odżyło wiele wspomnień, związków skojarzeń. Nazwisk, o których się w dzieciństwie czy wczesnej młodości słyszało, książek, które się czytało. Na szczęście był i ubaw. Panowie opowiadali, jak to kiedyś trzeba było sobie radzić. Zaraz mi się przypomniały haki do wspinania, jakie przyjaciel zrobił na szkolnych praktykach. Właściwie to w cudzysłów trzeba by w poprzednim zdaniu wziąć i haki, i zrobił i wspinanie.    Całe zdanie. Cóż? Za komuny, lub tuż po niej - jak wszyscy wiedzą i jak tutaj padło – trzeba było sobie radzić. Nie miało się tego, co się kupiło, tylko co się zrobiło. Zrobił i już. Wbite w drzewo nie wytrzymały jednego nastąpnięcia. Zaraz się odgięły albo wręcz zwinęły w świder, jak obecnie chińskie imbusy z Biedronki. Ubaw był z tego więcej niż po pachy. Nazajutrz miał poprawić. Trochę odporniejsze zrobić. Nie pamiętam, co było nazajutrz? Czy to wtedy nas ktoś z tego drzewa przegonił, czy poszliśmy robić co innego, niemniej szalonego? Dużo się wtedy działo.
    Oglądałem film z mieszanymi odczuciami. Zobaczyłem twarze znajome, ale kiedyś dawno, w innym świecie. Jakbym ich znał jako młodzież prawie. A tutaj skok o epoki na twarzach. Na przykład Hajzer, zapamiętany przeze mnie jako smarkacz z rozwichrzoną welą, występuje jako nestor. Skojarzyłem, że to ludzie, którzy mnie mniej lub bardziej dosłownie pozwolili zrozumieć, żebym – jak Ludwik Dorn i pies Saba - nie szedł tą drogą. I chyba dobrze się stało. Śledząc dawno festiwal górski mogłem skojarzyć bujdę, jaką jest Wysockiego „Pieśń o przyjacielu” i jak blisko jest od altruizmu i empatii do skrajnego egoizmu. 
    Oglądałem z rosnącym zmieszaniem uczuć, widząc, jak wielu z występujących w himalaistów na końcowych napisach pokazywanych było w ramce lub o jak wielu wspominano, jako tych, którzy zginęli w górach. Nie, żebym tutaj szukał przeróbki znanego: Mickiewicz nie żyje, Słowacki nie żyje i ja też się słabo czuję. Inaczej to jednak wyglądało w skali roku i jednego człowieka, który nie wrócił, a inaczej w skali iluśdziesięciu lat i niewiele mniejszej liczby osób. 
    Przede wszystkim jednak ambiwalentnie podszedłem do samego głównego bohatera, Jerzego Kukuczki. Był kiedyś bohaterem, bez większego wnikania w życiorys. Teraz na filmie pojawiała się jego żona, synowie. Kiedyś był bohaterem i nie myślałem o tym że jak się jest mężem i ma dzieci, to jest się ojcem, a nie osieraca. 
Ale haki.... ubawiłem się na wspomnienie.

Komentarze

Popularne posty