Bp dr Jan Szarek i mazurska ścieżka





W ostatnich dniach w kościele ewangelickim w Bielsku odsłonięto tablicę pamiątkową biskupa Jana Szarka. Chyba był biskupem, jak miałem więcej do czynienia z tym kościołem, czyli jako dziecko albo młody chłopak, jakieś laka 80-te. Z „tym” kościołem, w sensie z ewangelickim, bo zasadniczo byłem w „tamtym”, czyli w Białej. Wydawało mi się wówczas, że jakimkolwiek oficjelem w strukturze tego tej instytucji jest właśnie Jan Szarek, tylko o nim się słyszało.      

Zdjęcie: Diecezja Cieszyńska Kość. Ewang Aug.
                                          

Teraz, widząc temat tablicy, z ciekawości zerknąłem sobie w bio Jana Szarka. Wcześniej był związany z Cieszynem, a w latach które przywołałem na początku, rzeczywiście był związany z Bielskiem-Białą, skąd zresztą pochodził – z Bielska, bo gdy zaczynał podpadać pod pochodzenie, Bielska-Białej jeszcze nie było. No i rzeczywiście był wtedy „kimś”. Ogólnie, widać, zasłużona postać. Zaciekawiło mnie jednak co innego w tym bio. W latach 60-tych pełnił służbę na Mazurach. Zaciekawiło, bo chyba było to coś częstego u księży luterskich, że zaczynali na Mazurach. Nic dziwnego. Teren to o sporej ilości kościołów, więc było gdzie coś robić, a z kolei i te kościoły nie duże, więc i obszar mało wymagający. Przede wszystkim jednak, to mój ukochany region. Do tego dobrze zeksplorowany, prawie że co do krzaka. Szczególnie teren, gdzie Szarek był na początku, a był w kościele ewangelickim w Nawiadach. To taka wieś w gminie Piecki, jakieś 30 km na południe od Mrągowa i właśnie w powiecie mrągowskim. Skręt na Cierzpięty, na każdej latarni bocian.  Zamyśliłem się w tym miejscu szarkowych dziejów też o tyle i tym bardziej że ne tylko Nawiady znane mi jak własna kieszeń, ale też historia kościoła tam bardzo nas zainteresowała. Konkretnie to pewne wydarzenie z jego dziejów, z początku lat 80-tych. Pracujący tam 20 lat wcześniej biskup miał w sumie duże szczęście, że pracował w kościele ewangelickim. Ów kościół bowiem w 1982 roku przejęli katole. Najpierw wynajęli a w 1989 roku przejęli całkiem. Co nas jednak zafascynowało, to „waluta” wynajmu. Nie było to złotówki, tylko wynajem prowadzony był za zboże. I to nie przysłowiowo, ale dosłownie za ileś tam kwintali zboża. W realiach drugiej dekady XXI wieku, taka waluta była jakimś kosmosem. Zdumiewała. Znajomy wyjaśnił, że to przez inflację. Tak wtedy zapinkalała, że po roku ustalona kwota pieniężna byłaby nic nie warta. W latach 80-tych takie zestawienie? Po II wojnie natomiast Niemcy na Mazurach mieszkać przestali, przybyli Polacy zza Buga, więc protestantów tutaj nie było, świątynia stała się pusta i niepotrzebna. Nie wiedziałem w zasadzie, że w ogóle takie praktyki miały miejsce. Że kościół też można wynajmować. Rok jest tutaj znamienny - 1982. Fakt, że tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, nie był to więc szczyt rozwoju Polski. Jednak jeździły już wtedy wypasione samochody, ludzie miewali walkmany, czy zegarki. Mimo to w tym właśnie 1982 roku cenę wynajmu ustalono na miesięczną równowartość iluś tam tysięcy kilogramów żyta. W ten sposób chroniono się przed szalejącą inflacją, ale że w roku kiedy oglądałem w telewizji przekaz unilateralny z Hiszpanii ze Zbigniewem Bońkiem, posiadającym klapki adidasa i koraliki na szyi, funkcjonowała gdziekolwiek w Polsce taka waluta i przelicznik, to był dla mnie istny szok. Owszem, musiałem czekać 6 lat, żeby w Polsce kupić klapki ja wtedy Boniek, ale jednak. Może nie też szokiem było dla nas, ale zrobiło pewne wrażenie to, że w tak zupełnie niepozornej placówce „wyhaczyć” można taką ciekawostkę. 



Nie my to uczyniliśmy, pan Andrzej wyhaczył i nam polecił zobaczyć. Coś to więc było na kształt zdania chłopaka ze „streetartu”, że we wszystkim można znaleźć lub stworzyć sztukę. Wszędzie czają się jakieś ciekawostki i paradoksy, a teraz dzięki mniej lub bardziej rozwiniętemu intelektowi można je wyłowić lub nie. Wiedzieliśmy wtedy, że nie ma już wprawdzie kwintali żyta, ale bezgotówkowość istnieje, bo ze słynnym „na piwo” spotykałem się co chwilę.

Trochę podobną historię usłyszeliśmy po dobrych 8 latach, rok temu.  Przypadkiem, wręcz bardzo przypadkiem zajechaliśmy po drodze do miasteczka Srokowo, gdzieś między Elblągiem a Węgorzewem, blisko ruskich. Nie było to na jakiejś znanej marszrucie google maps, po prostu trzeba było chleb kupić i stanęliśmy pod całkiem ciekawym ratuszkiem. 

Zajrzeliśmy do kościoła. Ładny był w środku, ale dosyć taki, no, zamknięty. Nie była to zresztą rzadkość. Większość świątyń, jakie odwiedzaliśmy podczas długiej letniej wędrówki, a było tego sporo, była albo remontowana - remont duszy - albo po prostu zamknięta. Przypadek? Można sądzić, nie trzeba.

W Srokowie natomiast zaciekawiły mnie dwie kwestie odnośnie walki religii, którą to walkę znam ze Śląska Cieszyńskiego. Wejście do głównej części było zamknięte, natomiast ława przed nim usłana była pismami typu: Rycerz Niepokalanej czy Pod Płaszczem Maryi. A zatem wszystko to, co te religie różni, nie łączy. Żeby zachować rozdzielność, różnicę, przewagę. Ciekawy był też wtręt w wiszącym na murze opisie historii kościoła. Był przejęty po wojnie, natomiast "nielicznym" protestantom przekazano mniejszy, taki jak poniżej. Uczciwie trzeba też dodać oczywistość, że pierwotnie, przed reformacją, był to kościół katolicki.

Beata zainicjowała gdzieś na placu przed ratuszem rozmowę z jakąś starszą i całkiem sympatyczną panią. Ta wyjaśniła, że to rzeczywiście stary kościół, z 12 czy 13 w. przy czym jest to tak, że ewangelicki to on kiedyś był. Teraz, od powojnia, jest przejęty przez wiodącą religię. Jak podkreśliła starsza pani, ewangelików było mało, więc byli tacy dobrzy, że oddali ten budynek dla intensywniejszego stosowania. Ucieszyło mnie to, jako osobę z ewangelickimi korzeniami. Czasem jednak szybko jest się ściągniętym na ziemię. Za chwile bowiem pojawiła się jakaś inna pani, znacznie młodsza i chyba jakaś ważna w tym Srokowie. Szefowa Koła Gospodyń Wiejskich czy coś w tym typie. Do tej starszej odnosiła się jak do takiej, no, której nie bierze się na poważnie i skwitowała, że przecież tych ewangelików i tak nie byłoby stać na utrzymanie tak dużego kościoła. Domyślność kazała mi to odczytywać jako: uczynni katolicki zwolnili młodszych braci w wierze chrystusowej od obowiązków, którym mieliby kłopot sprostać. Cóż? Może i tak? Poniżej zdjęcie kościoła, jaki ewangelicy dostali niejako w zamian. Trzeba przyznać, że malizną daje aż w oczy szczypie, ale taki z klimatem. 

Komentarze

Popularne posty