Mistrzowie upcyklingu

 


Pies nam się zrobił rozrzutny. To rozrzutność w takim sensie, że ma fazę częstego gubienia zabawek. On albo pańciostwo, bo jednak to nie on, a ja jedną rzuciłem w jakąś przepaść i rumowisko, druga wylądowała na drzewie. On też się przyłożył i niejedną pogryzł na drobne kawałki. Stwierdziliśmy w pewnym momencie, że ileż można kupować zabawek, spróbujemy jakieś DYI. No i tak, szybko przyjęły się skarpety. Jeśli jakaś, zwłaszcza męska, choć jedna z pary, kroki świetności miała już za sobą, brałem, wpychałem na przykład „półtubję” po wykorzystanej grubej taśmie klejącej, do skarpety ją i w domu lib na polu psu majt. Pasowało mi, bo przecież, jak to skarpety, bez urazy i odrazy, zapach był konkretny. Jeśli po majtaniu taka zabawka „aportówka” leciała za słabo, wkładałem kamień między ścianki taśmy. Powodowało to, że nie wypadał, a dzięki dodanej wadze, lepiej leciała. Kłopot się zrobił tak bardziej późną wiosną czy w lecie, kiedy Hugo aportował głównie z wody, z rzeki. Przy groźbie, że zabawka utonie lub odpłynie, rzucałem mu do wody głównie patyki. Szybko jednak uznałem, że to kiepskie, bo nie dosyć, że patyków w sensie pedagogicznym nie powinno się rzucać,  to jeszcze z wielu innych powodów naszemu psu one nie pasowały. Temat w którymś momencie utknął w jakiejś próżni.

Którejś niedzieli wybraliśmy się na żywiecki Grojec. Wiadomo było, że schodząc z tej górki,  wylądujemy w rzece. Miałem przy sobie skarpetę, ale nie wiedziałem opcji, jak ją rzucać do rzeki. Gdy wychodziliśmy, skoro upał się kroił, pomyślałem o wodzie dla psa i dla siebie. Wodę zabrałem m.in. w takiej butelce litrowej, bidonku, który dostałem ze 2 lata temu, jako benefit, w pewnej lokalnej wytwórni takich pojemników. Wytwórca twierdził, że to jakiś produkt – mimo że plastikowy – to jednak mega ekologiczny. Wytworzony z wtórnych z plastików w sposób taki, że jak i ona dokończy bytu, to będzie jakaś przyjazna w rozkładzie, mimo że plastik. Zabrałem więc, ale uznałem, że skoro 2 lata nie użyłem, wypije tego dnia i wyrzucę. Na szczycie już (w przypadku Grojca, to szczytku) dopijając, stwierdziłem że ta flasz wali plastikiem i tym bardziej wyrzucam. Ale znieść trzeba. Popatrzyłem, na tę butelkę, na skarpetę. Opróżniłem i wcisnąłem flaszkę do skarpety. Rzuciłem psu, zafascynowany zaraz przyniósł, w pysku mu się mieściła w sam raz. No i, co najważniejsze, nie będzie tonąć. Dumny byłem z siebie, z tego jaki jestem eko, a przede wszystkim, że mi wyszedł jakiś praktyczny czyn. Zabawka „dowodna” się przyjęła.

Komentarze

Popularne posty