Dzień starażaka

Któreś medium poinformowało mnie, że dzisiaj jest dzień strażaka. Pierwsze, co mi się skojarzyło, to jak dla mnie wiekopomna fraza z nazbyt trochę felietonem przesiąkniętej piosenki Kultu "Panie Waldku":

"....Czytałem będąc młodym chłopakiem,

Jak Wojtek został strażakiem. 

Teraz jestem starszy i poważniejszy,

I lektury mam trochę mądrzejsze...."

Zobaczyłem gdzieś na ekranie panów w charakterystycznych hełmach. Uśmiechnąłem się do siebie, gdyż niedawno miałem całkiem ciekawą przygodę z takimi. Pojechałem w interesach, nie obrażając oczywiście prawdziwych interesów, do którejś z podbielskich wsi. Takiej od strony Śląska, na wypłaszczeniu. Pod wieczór to było, ciemno. Nawigacja mnie wiodła kilkaset metrów bardzo wąską dróżką między zabudowaniami, a laskiem. Ciemno jak na samiutkim końcu układu wydalniczego czarnoskórego. Szczęściem i przypadkiem o mało co nie potrąciłem w tej ciemności jakiegoś gościa, co szedł prawą stroną, na ciemno ubrany, chyba młody. Dojechałem do petenta, załatwiłem sprawy w pół godziny i wyszedłem, by nawrócił w jedynym możliwym miejscu tej ciemnicy, na jego podwórku. W oddali słyszałem jakby syreny i widziałem łunę. Pomyślałem oczywistość, że gdzieś się pali i skupiłem na utrzymaniu toru jazdy. Skręciłem wzdłuż drogi o 90 stopni i rozpostarł się przede mną krajobraz dosyć kiepski. 200 metrów dalej duże wozy strażackie zatarasowały drogę, po lewej widać było dymy nad jakimś domostwem. Podjechałem ile można było, wysiadłem. Zapytałem jakiś gapiów, czy da się przejechać? Oprócz jakiegoś "o kurwa", usłyszałem też, że innego przejazdu nie ma, a zatarasowane będzie co najmniej 2 godziny. Zapytałem zdziwiony i trochę zakłopotany, skąd wiedzą, że aż tyle? A bo to już 5 akcja straży w tej uliczce w tym roku. A był to przełom lutego i marca chyba. Ewidentnie podpalacza. Cofnąłem trochę auto, by zrobić więcej miejsca straży. Potem któryś z gapiów zawołał, że jest jakiś drugi przejazd, ale przez czyjąś posesję i las, czy wertepy. Odmówiłem, bo ciemno jak wiadomo gdzie, bo mam niskie zawieszenie. Zapuściłem zatem korzenie, przyglądając się akcji strażaków. Nie wiem, czy akcji gaszenia, bo płomieni nie było widać, choć masę dymu. Zdziwiło mnie, że strażacy chodzą, rozglądają się, świecą latarkami, jakby czegoś szukali po lesie i okolicy. Miałem swoje przypuszczenie, dlaczego. Pojawił się też policjant, pytając gapiów, czy kogoś lub czegoś nie widzieli. Mnie nie, ani o mnie nie, mimo że pojawiłem się nie wiadomo skąd i  po co? Miałem chwilę wahania, czy aby nie powiedzieć o facecie którego mijałem, który pewnie był tym podpalaczem. Odpuściłem, uznając, że tak naprawdę nie mam nic do powiedzenia na jego temat, poza tym, że był. Po ponad godzinie podszedł do mnie jakiś główny strażak, właśnie w takim hełmie i wypytywał, czy mnie zablokowali i czy mogę jeszcze poczekać, bo oni gasić muszą, wyjechać nie mogą, poza drogę też nie bo się kołami zakopują. No rozumiem, nie ma sprawy. Poutyskiwał coś tam, jak to rzeczywiście piąty to już raz w tym roku na tej ulicy są. Zapytałem, czy dobrze myślę, że podpalacz lubi patrzeć na swoje dzieło, bo tak zinterpretowałem te ich poszukiwania po krzakach? Pan strażak na to, że tak, czekają do samego prawie końca. Odszedł. Po kolejnej pół godzinie wrócił i zawołał, żebym na chwilę wjechał w ogród, wóz strażacki wiedzie za mnie, a ja wówczas wyjadę na główną drogę. Bo tych wozów już nie jest 5 tylko 2, będą miały robotę i tak do rana, ale 2 to się już mogą na chwilę przesunąć. Tak się i stało. Wjechałem w jakąś niszę. Dwa strażackie za mnie, nawet mi jeszcze poświeciły przy wycofywaniu. Sunąłem wolno w kierunku głównej drogi, machając, czy kiwając głową na pożegnanie strażakom. Śmiałem się, że w kryminalnym komiksie mogłaby się pojawić nad moją głową chmurka, z napisem: "Uff, 6 raz w tym roku się udało".

Komentarze

Popularne posty