Sąsiedzka wizyta - operacja Dunaj

Sierpień obrodził rocznicami. Do kilku wiadomych i ostatnio celebrowanych doszła przypadająca na dzisiaj rocznica inwazji na Czechosłowację. 20 sierpnia 1968 roku to początek miało, z jakiś powodów kryptonim „Dunaj”. Wieść gminna kiedyś do mnie dotarła o ciekawej sytuacji z Rosji, czy Ukrainy. Jakiś chłop obrabiał sobie pole około początku sierpnia. Do końca zagonu podjechał jaki jeep (nieco zbyt dumnie określając cuda wschodniej motoryzacji, chyba że to były jeszcze dary z UNRRy). Podeszło dwóch mundurowych do kmiecia, wzięli go do samochodu i pojechali. Chłop wylądował prosto z łanów czołgiem w Czechosłowacji, o czym żona nic nie wiedziała, dziatwa podobnie. Dla nich koń został na polu, a tatę to chyba UFO porwało.
    W miesięczniku „Polityka” kiedyś pisali, że Czesi w czasie inwazji zdejmowali albo przekręcali drogowskazy i „alianci” mieli kłopot trafić na Hradczany. W stylu Czechów. Wieść gminna, ale jeśli prawdziwa, to nie najlepiej świadcząca o wojskach sprzymierzonych. Przecież starożytni już jakoś bez drogowskazów przyszosowych trafiali? 
     Były też wieści nie gminne, a z pierwszej ręki poniekąd. Rodzice mieszkali wówczas w Cieszynie, które to miasto było chyba jednym z głównych miejsc przerzutu granicznego pomocników do przyjaciół. Jak ludzie jechali rano do pracy, do Bielska, czołgi stały przy drodze aż do Jaworza, czyli prawie 40 km. 
Te same czołgi długi czas przejeżdżały do Czech jedynym wówczas mostem na Olzie, czyli przez zabytkowe centrum miasta. Oczywiście straszliwy, wielogodzinny, do późnych godzin nocnych trwający huk. Ale przede wszystkim skręcające pod zamkiem czołgi wystrzeliwały spod gąsienic kawałki bruku, które rozbijały szyby w oknach i widocznie niszczyły mury starych kamienic. Do późnego wieczora, a rano ni śladu po incydencie i zniszczeniach. Przejechały ekipy i usunęły szkody. W ciągu kilku godzin. W związku z tym rodziło się pytanie, z czego brała się słaba kondycja budownictwa mieszkaniowego w tamtych czasach, skoro w ciągu nocy tyle się dało? Słynna była też sprawa, jak to zawsze „radzący sobie” zawsze wujek pojechał samochodem osobowym do centrum i wrócił bez butów, a za nim sowiecka ciężarówka z dwoma beczkami benzyny.
    Polski udział w operacji nie był pośledni. Byliśmy drugą pomagającą siłą, a nasz generał – Wojciech Jaruzelski był nawet głównodowodzącym. Od dawna się dziwiłem, że w ocenie jego osoby tak się wszyscy koncentrują na sprawie Stanu Wojennego, podczas kiedy są bardziej klarowne i obciążające go: Operacja „Dunaj”, decyzja o strzelaniu w 1970, szpiegostwo w czasie wojny. 
    Co ciekawe pomoc Czechom i Słowakom miała miejsce prawie równiutko 30 lat po pomocy naszym rodakom na Zaolziu, podczas kiedy to II RP zaatakowała Czechy w sierpniu 1938. Zastanawiałem się niedawno co będzie, jak już dostaniemy te ponad 50 nowych baniek reparacji wojennych od Niemców, a w związku z tym np. Czesi się zgłoszą, że skoro mamy kaskę, to może byśmy im oddali właśnie za strady wynikające z zajęcia przez nas Zaolzia?
     Na weselsze zakończenie inna wieść gminna. Znajomy, który miał w głowie sporą skarbnicę wieści gminnych i talent gawędziarski, opowiadał o pewne historii z początków kolarskiego Wyścigu Pokoju. Jechał przez Czechosłowację. W którymś etapie prowadził Rosjanin. Ucieka, pędził zapamiętale z głową w asfalcie, kierując się szpalerem kibiców. Podobno ci kibice na krótki moment ustawili szpaler w inną stronę niż trasa wyścigu i Rosjanin pojechał gdzieś w przysłowiowe buraki, przez co stracił prowadzenie i wygraną w etapie. Zabawnie, ciekawie i w czeskim stylu, choć później nigdzie nie znalazłem potwierdzenia tego zdarzenia.

Komentarze

Popularne posty