O przemijaniu V - wschody i zachody



Nie załapywałem się od dawna na nurt turystyczny obserwowania wschodów słońca. Pomijam stronę praktyczną, czyli tą, że trzeba dobrze utrafić z miejscem i czasem. Od początku wiedziałem, że temat do bardzo kruchy. Musi być odpowiednia pogoda, miejsce z którego to słońce dobrze widać i w którym oświetla ciekawe obszary. Tak, wiem, to wszystko da się ustalić, przewidzieć, dowiedzieć się tego. Rzeczywiście piętrzyłem problemy z jednego prostego powodu. Po porostu z reguły, przez większą część roku, na taki wschód trzeba wcześnie wstać, a tego nie lubię tak bardzo, że trudno to przebić potrzebą estetyki.

Ostatnio się jednak przemogliśmy, albo wybrali nieco odwrotną opcję, czyli po prostu niespanie i prosto na wschód. Wymyśliliśmy sobie słowacki Klin, tuż za granicą w Korbielowie, przed Namestovem. Tam, gdzie Rio de Klin, wielka figura Chrystusa. Jakoś tak sobie wymyśliłem, że wschodzące słońce będzie rozświetlać Niżne Tatry, co dla nas będzie fajnie widoczne.

Pojechaliśmy. W zasadzie to pędziliśmy, bo okazało się, że za późno nastąpił nasz wyjazd i zaczyna dnieć gdzieś tam "po lewo", na wschodzie. Pędziłem, pędziłem i dojechaliśmy na coś w stylu brzasku, co szału nie robiło. 



Okazało się, że chmury nad Tatrami, że światło nie takie, że to słońce jakby takie albo za chmurami albo jeszcze nie wzejdzione. Do tego rosa, buty mokre, buty ubłocone. Ogólnie bez rewelacji, trzeba było jechać w Góry Choczańskie, bo taki był plan. Coś mnie jednak tknęło, żeby podjechać jeszcze pod samego Chrystusa do sanktuarium. Figura, wiadomo, ważna rzecz i poniekąd ciekawa. Tak się jednak zdarzyło, że jak się tam znaleźliśmy, to słońce zaczęło konkretnie wschodzić. Być widoczne jako kula, nie tam, że jakieś światło. Owszem, Niżne Tatry nadal nie były bardzo widoczne. Za to wschodząca czerwona kula, gdzieś na wschodzie była niesamowita. Nie oświetlała Tatr, ale świetnie się komponowała z Chrystusem i modlącym się pod nim młodym człowiekiem. Fragment, kadr, który mnie zachwycił i który chciałem zatrzymać. Zatrzymać do jednak było trudno, jak to zresztą piękne chwile w życiu. Dlaczego trudno? Z tego samego powodu, z którego chyba instynktownie przed widokiem wschodu słońca w górach się wzbraniałem. Bo po prostu ono rano, po tym nieboskłonie strasznie zapierdalało, odcinając bezpowrotnie kolejny dzień z życia. 



Komentarze

Popularne posty