"Nie gniewaj się na mnie Polsko"



Dziś marsze i rocznica wyborów 4 czerwca 1989. Marsz mam gdzieś, swój przebieg, podobnie jak i "przechód" już mam, ale rocznica zawsze ważna. Uważam bowiem, że mniej istotne jest, byśmy upamiętniali 15 sierpnia i cud nad Wisłą, którego nikt już nie pamięta, a II w. świat. spowodowała, że nie ma on przełożenia na współczesność. Przełożenie natomiast ma 4 czerwca. Prawie wszystko, co dziś się dzieje, jest konsekwencją tamtego dnia. Oczywiście to, co się dzieje dobrze, ale i to, co się dzieje źle. Dlatego też pozytywnie oceniam tamto wydarzenie, natomiast ocena wszystkiego co nastąpiło potem i jak następowało, jest już zupełnie innym tematem. Biorę rzecz jasna w tym miejscu pod uwagę fakt, że ów 4 czerwca jest tutaj umowną datą, obejmującą też kilka innych wydarzeń na przestrzeni około 5 miesięcy. Wtedy to Polacy zmienili system polityczny - formalnie przynajmniej i "w większości" - nie zabijając się przy tym. Fascynują mnie od dawna dwie sprawy. Pierwsza, że system padł wtedy, kiedy chyba nikt się nie spodziewał i nic na to nie wskazywało. Druga, jak szybko wszyscy się przyzwyczaili do nowej rzeczywistości.  Kilka miesięcy później panowało ogólne i powszechne poczucie, że tak jak jest, jest od dziesięcioleci. Czas przełomu nie został zresztą prawie w ogóle omówiony w literaturze czy sztuce, mimo iż był ciekawy. Może nikt nie znalazł na to sposobu, kodu, języka. 

Dla mnie, w sensie pokoleniowym i rozwojowym, było to wydarzenie bardzo ważne. W tamtych latach był słynny amerykański film pt. "Urodzony 4 lipca". O sobie powinienem mówić, "urodzony 4 czerwca". Real, a do tego bardzo wczesna dorosłość, pierwsze odczucia, pierwsze uczucia. 

Głównym żniwem "4 czerwca" jest jednak dla mnie to, że można wyjechać z tego kraju, Robię to namiętnie. Emigruję co rusz. Oczywiście zaraz potem wracam, bo przecież jestem urodzony 4 lipca. Emigruję z nadzieją, bo przecież jestem dzieckiem komuny i mam zryty beret myślą, że za granicą zawsze jest lepiej. Mentalnie codziennie emigruję, faktycznie często, w tym z lubością na 4 czerwca. W tym roku emigrowałem jednak kilka dni wcześniej i muszę przyznać, że jak już dawno nie, za granicą było lepiej, mimo że niemal parę metrów za granicą. Słońce tam świeciło gdy tu nie, księżyc podobnie. A piwo, eh o ile słowackie lepsze. A jednak wróciłem. "Nie gniewaj się na mnie Polsko" (jak to też mniej więcej około "4 czerwca" śpiewali), ale wróciłem, żeby za Tobą nie tęsknić.

Komentarze

Popularne posty