Partyzancko pod Niżnymi Tatrami

(Po lewej kościół ewangelicki)

Przebijaliśmy się, spokojniej niż brzmienie tego słowa, przez Niżne Tatry, z Liptovskiej Luznej do Besenovej. Jaj się łatwo domyśleć, najpierw do góry, potem na dół. Stan drogi miejscami jak w Rumunii i prawdę mówiąc nie jest dla mnie pewne, czy ten przejazd był na legalu, ale teraz już mniejsza z tym. Widokowo było ładnie i efektownie szczególnie na końcu, po wyłonieniu się Tatr Wysokich. Zjeżdżaliśmy sobie tak powoli. Gdzieś tam w oddali szło na burzę, choć to nie był jedyny ani główny powód, że ma chwilę przystanęliśmy. Bardziej już potrzeba uzupełnienia browarów. Spontaniczne zjechałem do centrum miejscowości, przez  którą akurat przejeżdżaliśmy. Okazało się, że to Partizanska Lupca. Widziałem już trochę specyficznych miejsc na Słowacji, ale takiego chyba nie, albo dawno nie, i nie w północno zachodniej części tego kraju. Co krok tchnęło jakimś absurdem. Domy jak gdzieś na Bałkanach – w sensie architektury i porzucone albo opuszczone, jak na Bałkanach w związku z wojną. Miasteczko i wieś nieduża, z nieadekwatnie dupnym placem centralnym, na którego środku stał pomnik z gwiazdą (u nas już takich nie ma), sławiący walczących z Banderą. Na placu prawie zupełne pustki, ale ty wiesz, że z każdego okna ktoś filuje. Czułem się jak na filmie jakimś, westernie, albo polskim westernie „Prawo i Pięść”. Na centralnym placu pusto, tylko jakaś dziewczynka jeździła na hulajnodze i nasz pies, przywiązany do słupa. Może dziesiątki oczu patrzyło przez okno na Sekala czy "luterana", bo jakoś miałem straszne skojarzenie wtedy i tam z najbardziej okrutnym filmem świata, czyli „Zabić Sekala”, obradującymi gdzieś za ścianą Słowakami i oczywiście „luteranem”, wręcz tym zawołaniem dzieci: „luteran, luteran”. Faktycznie zrobiło się religijnie, ponieważ o pełnej godzinie zaczęły bić dzwony. Okazało się bowiem, że miejscowość może fabryki czy pracy specjalnie nie oferuje, ale kościoły, a owszem, w tak małej miejscowości, w centrum aż dwa, tuż obok siebie. Nie zwróciłem na to w pierwszej chwili uwago, ale oba naraz zaczęły bić dzwonami swoimi w uszach tych, będących na „placu centralnym” Partizany, czyli pomiędzy dzwonami, to jej. Śmialiśmy się, że w sumie, to wygrywa nasz pies, przywiązany do słupa i marudzący na to.  















Komentarze

Popularne posty