Męski punkt widzenia

Lokal trochę kiczowaty, ale w takich miastach trudno o inne. Z akcentem na: "pizzeria", klimat podrasowany trochę na Włochy, trochę - nie widzieć czemu i po co - na lata 80-te. Trochę i podwójność pasuje tutaj, bo mieściło się w tej knajpie chyba wszystko. Oprócz wcześniej wymienionych też coś takiego, że między nogami nagle zaczęła mi pełzać dwójka jakichś dzieciaków. Dziewczynka i chłopak, około 5 lat. Pomacałem się po kieszeni, czy zabrałem telefon, za pomocą którego to można skomunikować się z policją i zgłosić, że tu dzieci bez opieki na podłodze. Jest wprawdzie monitoring, są dyrektywy unijne, ale świat nie jest idealny, może któreś rączką na szkło najechać. Kawałek czipsa też może być, nie po to przecież sklepiki w szkołach zamykają. Na szczęście jakieś słowa z boku pozwoliły mi uważać, że bachory - w sensie formalno proceduralnym - są pod czyjąś opieką. Skarcone poczołgały się dalej. Za winkiel, zakładając mi umiarkowanie tajną obserwację. Nie było nie wiadomo jak ciekawie, ale udawanie przed nimi, że ich nie widzę, też nudziło. Głosy pilnujące należały do jakichś dwóch kolesi, trochę bardziej młodych ode mnie, sączących oczywiście piwo. Współczesny i pewnie nie tylko współczesny człowiek to jednak homo plusqus, niemniej jednak bardzo często ktoś obok, jacyś obok, rozmawiają tak głośno, że nie da się ich nie słyszeć. Tak było i w tym przypadku. Oprócz udawania, że nie widzę dzieciaków - policjantów, śledzących mnie, przestępcę, musiałbym jeszcze zasłaniać sobie uszy. Panowie sprawiali wrażenie znajomych świeżych albo niewiele o sobie wiedzących.  Zaserwowali sobie najpierw trochę męskich dialogów, o samochodach, czy czymś tam. Co kilka zdań padło jakieś zdanie na temat dzieci lub w ich kierunku. Potem rozmowy weszły na znacznie wyższy level. Zaczęły się dialogi hipstersko nuworyszowskie o  posesjach w górach, jarmużu, sportach ekstremalnych i takich tam. Odwróciłem się popatrzeć, w które to okno jeden ze szkrabów wali grabkami i starczyło to, żeby stwierdzić, że ten dialog wszedł też na wyższy level ściemy. Może dlatego panowie zaprzestali jej i bystrzej jęli doprowadzać pociechy do porządku. No bo i fakt, że atmosfera się rozhuśtała. A to waliły drzwiami w łazience, a to robiły na czworaka slalom między nogami kelnera, co istotne idącego kelnera. Koledzy dopijali jedną ręką piwo, drugą próbowali kiełznać młodego szeryfa, albo strażaka, nie pamiętam jaka ustawka była na dany moment na tapecie. W końcu okazało się, że już muszą iść.Pozakładali jupki pociechom i szybciutko wyszli. Pewnie panowie dostali zgody od żon. Zgody na wyjścia z nowym znajomym na piwo. "Tak, jasne słonko, możesz, ale weź ze sobą małą/małego". Po chwili jeden z nich wrócił, poszukać czapki dziecięcej. Nie znalazł, wyszedł. Po kolejnej chwili wrócił drugi z nich, szukać tej samej czapki. Był bardziej dociekliwy, albo dobrze znał swoja pociechę. Dosyć szybko i pewnie sięgnął po jakąś metalową tubkę, wysypał z niej kredki, po czym włożył tam palce i nie bez wysiłku wyjął stamtąd dziecięcą czapkę. Tak, było śmiesznie. Przypomniało mi się, że jak już byliśmy co najmniej dorośli, Maciek często do mnie wracał po chwili, trzymając w palcach figurę szachową, którą prze chwilą się potykaliśmy, że zapomniał w kieszeni. Albo brakowało nam piona do ponownego ustawienia po skończonej wcześniejszej grze, to wyciągnął zza skarpety.

Komentarze

Popularne posty