Podróże Salamandrą - 11.11 w jedności siła


 Niedawno pisałem o grillu. Jest to zdecydowanie jakiś polski symbol, pomimo że nie symbol turystyczny, archetyp ostatnich dekad. Wtedy należał do jakichś panów, którzy wysiedli zjedli i pojechali. Mięsne, nowoczesne, osobiste, indywidualne, krwiste, polskie. Popatrzyliśmy się na całokształt ich pobytu i żarełko, żeby stwierdzić, że też jesteśmy głodni i wziąć się za jedzenie.

   Ostatnio mieliśmy do czynienia z innym archetypem. Na Słowacji, w Kalamenach. Podczas pobytu na noclegu, obok stanął jakiś pan busikiem, z rejestracją słowacką. Słowak, nie inaczej, skoro tak. Dopóki nie pojawił się inny charakterystyczny element. Pan nagle wyjął z auta samowar. Trochę nas to z początku dziwiło, ale przestało dziwić, jak powiedział, że jest Ukraińcem, pracującym na Słowacji. Zaprezentował nam, jak samowarzy, jak najlepiej nabyć takie coś. Ciekawe to było, choć w wieczornym półmroku i przy dosyć wysokiej temperaturze powietrza mogły pójść w zapomnienie. Za to rano obudził nas szron na trawie. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, z uwagi na pewne konieczności fizjologiczne, zbawienna była wyciągnięta zaraz dłoń z kubkiem gorącego czaju z samowaru. Współczesna i środkowoeuropejska fajka pokoju, jak to Beata określiła. Podobne porównanie trudno byłoby znaleźć dla „grylla”.
   Tak mi się jakoś ta sytuacja przypomniała teraz, podczas krótkiego dnia i słuchając roztrząsań na temat potrzeby wspólnoty i łączenia, przy okazji święta 11 listopada.




Komentarze

Popularne posty