Dowcip roku
Na szczęście, niestety, albo tak po prostu był ten dowcip wymysłem mojej żony. Osoby, której często ustępuję. Ato ze względów formalnych, że jest żoną, a to ze względów merytorycznych. W tej kategorii jednak zwykle mi się to mało uśmiecha. Dowcip ten polegał na następującej sytuacji. Siedziała sobie Beata z naszym nowym, co istotne - młodym bo 9-tygodniowym pieskiem. Beata ma oczywiście - co też istotne - więcej niż 9-tygodni, acz wygląda młodo, ja ją postarzam pewnie. Na monitorze leciała celebracja nowego roku. Bawili się i pies (imienia nie piszę, bo nie jest jeszcze gwarantowane) w pewnym momencie wydał z siebie warczenie czy inne jakieś takie przejawy nerwów, frustracji i agresji, na co Beata:
- Rozumiem cię. Też jestem wnerwiona, że nam jeden rok przybył w kalendarzu.
Oczywiście wiem, że palnąć dowcip roku 1 stycznia to trochę dołujące, ale cóż? Jak mówi staroateńska maksyma, jest jak jest.
Przy tej okazji mi się przypomniało, jak wiele już niestety lat temu byliśmy u koleżanki na poczęstunku, który - z pełną świadomością przewrotności - określiłem, jako: "najlepsze co jadłem w tym roku". Wszyscy się śmiali, bo rzecz się działa 2 stycznia.
Komentarze
Prześlij komentarz