Prędkość świata III

Pędziłem, to byłoby zbyt dużo powiedziane. Nigdy na biegówkach nie pędziłem. Zawsze było to dla mnie, z czego nie raz się śmiałem, narciarstwo śladowe i klasyczne. Śladowe, bo uprawiane w śladowych ilościach, kończone klasycznie w barze albo ze zniechęceniem. Ale wyrwałem się z domu, przejechałem trochę kilometrów i posuwałem na przód. Dobrze, że z psem, bo w związku z tym średnie tępo wychodziło całkiem niezłe. Według średniej koń i jeździec mają po trzy nogi, a rusycystka w szkole i rusycystka w NBP zarabiają po 450 tys. zł.
Oczywiście na weekend pogoda nie siadła i nie była tak fajna, jak w środku tygodnia. Trochę ciepławo, biegało się po kompociku, bez słońca i bez widoków. Nie no, że w życiu nie ma widoków, to wiem nie od dziś, ale trochę lepiej mogło być. Tatry nawet, zupełnie bliskie w teorii, w praktyce ledwo widoczne. W związku z tym chyba dosyć mnie już z daleka ucieszył pewien bliski i przyziemny widok, mianowicie stojący i całkiem misternie wykonany bałwan. Niby nic, ale zawsze to bałwan. Często się nie widuje. Ktoś się napracował. Coś na głowie, coś w ręce, z szyszek guziki, oczy i nos. Tylko trochę jakby diaboliczny był, albo paszkwilowaty, ponieważ nienaturalnie krótkie ręce miał. Niemniej jednak zrobiłem mu zdjęcie. Tak, na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo, do czego może się przydać bałwan. Poza tym zakładałem, że lepsze obiekty westchnień migawki mogą się nie trafić. Żona została u wrót doliny, wszelkie lustra podobnież. 
Pobiegłem dalej, do końca doliny, gdzie zrobiłem nawrotkę i wracałem tą samą trasą. Jak to zresztą w dolinie, trudno o inne drogi, z natury rzeczy. Mogłem się niby przebijać rzez górkę, ale tamtą trasą z psem nie wolno. Dobrze, swoją drogą, jest na co zwalić brak traperskiego zęba.
Wracaliśmy i jakoś mi się przypomniał ten bałwan. Palnąłem się w czoło, jaka jestem oferma. Przecież można przy nim było zrobić zdjęć co niemiara, że facebook przez tydzień byłby obsadzony. Selfie sobie mogłem jebnąć. I zadrwić z popularnego kiedyś: „zwykle nie publikuję takich zdjęć, ale z taką artystką nie mogłem sobie odmówić”. I fota z np. Kasią Kowalską. „Zwykle nie robię tego, ale taka postać, spotkana pomiędzy górami...”.
Albo: „W dzieciństwie nie lepiłem bałwanów, przez brak talentów manualnych, za to teraz, gdy jest możliwość wydruku w 3D...”.
Czy też: „Łubu dubu, łubu dubu, biega z nami prezes naszego klubu”.
Można na co dzień rżnąć skrytego, ale prawda jest taka, że gdzieś pomiędzy wierszami, dla chwili sławy w internecie, każdy by się dał pokroić. 
Stwierdziłem, że na szczęście jeszcze nic straconego, zrobimy sobie bałwasesję w drodze powrotnej, czyli za chwilę. Byłem zresztą w niemałym, szoku na myśl, że tak mnie cieszy fakt, iż w końcu sobie jebnę selfie. Pewnie jedno z niewielu w coraz dłuższym życiu. Ta satysfakcja sprawiła, że mi się raźniej i ciekawiej wracało, mimo iż obiektywnie emocje jak na rybach. Buro dookoła, śnieg kompotowaty i przybrudzony, nadal brak perspektyw, pagórki przetrzebione z drzew. Choć nie, przepraszam, były emocje. Słowacki leśniczy przejeżdżał, przyhamował, uchylił szybę i powiedział:
- Dobry den pane, pies na smycz.
Zawołałem: „ok” i rżnąc głupa puściłem się dalej, gdzieś między krokami zapinając Piksela i nie czekając na ewentualny mandat.
Pełen radości i nadziei na fejm wypadłem zza zakrętu i coś mi w krajobrazie nie pasowało. Przecież to ta polanka?! Patrzę, nosz kurwa, bałwan leży w częściach. Komu on przeszkadzał? Pewnie Polacy tu byli. Nie będzie selfie. Chyba, że selfie pośród ruin architektury chwilowej i ulotnej. Zrobiło mi się smutno za wszystkie bałwany, których w dzieciństwie nie ulepiłem, a których byt zapewne ukróciłaby niejedna odwilż.
Życie zawodowe mnie nie raz przekonało, że jak się zdjęcia nie zrobi zaraz, to potem albo go już nie będzie, albo będą go mieli wszyscy dookoła na fotach. Ale to był weekend.



Komentarze

Popularne posty