Znośny poślizg Mikołaja

Zdjęcie: screen teledysku "Stówa" Pablopavo i Praczas (gościnnie Spięty), YT kanał karrotkommando

Kiedyś bardzo nam się, w pewnym dosyć wąskim gronie, podobał tytuł pewnej książki. Było to chyba opracowanie socjologiczne, czy kulturoznawcze. Brzmiał: „Smutek spełnionych baśni”.  Przeżywaliśmy jego ładne brzmienie, ale i tyleż samo metaforyczną i prawdziwą, co i intrygująco oraz wieloznacznie skrywaną treść. Często ten tytuł przywoływałem w różnych sytuacjach. W tym też ostatnio, dosłownie kilka dni temu.
Percepcja spełnionej baśni spadła na mnie w jakieś wczesne popołudnie dnia nie obfitującego w szampański humor. Nie tylko dlatego, że było to dwa czy trzy dni po Sylwestrze. Co zresztą i tak wiele mówi i solidnie tłumaczy chandrę. A do tego? Wiadomo jak jest. Dzień jeden z najkrótszych, mało światła dziennego, brak magnezu i wapnia, jeden z gorszych biometrów w roku,wszystkie długie wolne za nami, uciekające życie, chodników znów Tusek nie odśnieżył, a niedziel handlowych w styczniu prawie zero. Jakby tego było mało, dałem się wmanewrować w spełnienie prośby o kupienie czegoś po drodze. Nie chodzi o prośbę, ale z uwagi na pewne nie po drodze, zaburzało to dalszy i końcowy już przebieg mojego służbowego dnia. Ale poszedłem, kupiłem. Za 12,5 zeta, a dostałem dwie dyszki, więc po zakupie było 7,5 zł reszty, które wsadziłem do kieszeni. Ciągnąłem więc z powrotem, po zaśnieżonym chodniku, smutną i prawie nieprzerwaną smugę, aż tu nagle poczułem jakieś dziwne, jakby łaskotanie wzdłuż nogi, od góry w dół. I kolejny raz. Szybko się połapałem co to, czyli że straszna wiocha. Znaczy się, dziura w kieszeni i reszta z zakupi się sypie. Struchlałem jak pies, nasłuchujący petard w Sylwestra, ale wiedziałem, że jest kiepsko. Struchlałem, żeby nie sypały się bardziej, ale miałem cykora, że już wszystko za tymi kilkoma razami, za nim nastąpiła właściwa diagnoza, uleciało. A tu dupa, wiadomo, człowiek poubierany, cholera wie w jakie falbany fiszbinów złociaki wpadły, na śniegu też nie musi ich być widać. Zastygłem i leciutko potrząsnąłem nogawką. Jak prawie że gołąb z rękawa magika, wypadła moneta. Tylko że jakoś, kurwa, iluzjoniście wyfrunie piękny biały gołąb, a mnie oczywiście najmniejszy nominał, pięćdziesięciogroszak z tej reszty. W cierpliwości siła. Potrząsnąłem więc jeszcze kilka razy, zanim upewniłem się, że reszta wysypała się wcześniej, po drodze. Na wszelki wypadek delikatnie się odwróciłem i wracam po tej ciągłej smudze. Ja jakiś Indianin, pochylony za resztą, już teraz 7 zł tylko i aż, albo jak paralityk. Wiadomo, co to takie 7 zł dla humanisty, wrócić się trzeba. Jak ten Grześ, co jednak postanowił powrotnie zebrać piasek do worka. Wracam się i zbieram. Fascynujące, jak takie monety potrafią się regularnie i po kolei nominałami wysypać. 50 groszy już było, pół kroku wcześnie zeta, a jeszcze trochę na zad dwa złocisze. Ale nadal nie było głównej baterii, czyli piątki. Co piątka, to już nie siódemka, ale dla humanisty wciąż warte kroku wstecz. Takiego pasaran, no! Podniosłem trochę czoło i kątem oka zobaczyłem, albo wyczułem, że ktoś się schyla po mojego piątaka. Nosz krew mnie zaczęła zalewać, nie tylko dlatego, że głowa nisko. Tym lepiej naturalna garda, a zamierzałem o tą fortunę walczyć, jak Polacy o niepodległość. Kij w barki bo bez żartów, to nie fortuna, ale tyle było tych różnych na nie wymienianych, że nie chciałem jeszcze tego dokładać. Podniosłem więc dumne czoło, żeby ruszyć do walki. Co zobaczyłem? Ewidentny zamach na moją kasę. Ale precyzyjniej? Jakaś dziewczyna, co miała max 12 lat się po tą monetę pochyliła. Przyglądała się, odśnieżyła, podniosła. Nie, żebym był taki damski bokser, ale do tamte pory zamierzałem walczyć. Rozbroił mnie jednak widok,jak dziewczynka jeszcze raz się pieniążkowi przyjrzała, podniosła do twarzy i bardzo charakterystycznymi ruchami: najpierw chuchnęła w monetę, potem przetarła dłońmi na farta(podniosła pewnie taką, co orłem do góry), schowała do kieszeni (oby nie dziurawej) i odeszła rozradowana. No, tai się jej trochę spóźniony Mikołaj trafił.
„Smutek spełnionych baśni” więc był to wyjątkowy. Baśń spełniona, bo przyszedł Mikołaj. A smutek? Smutek humanisty...

Komentarze

Popularne posty