Dylemat (nie)pedagogiczny

 

„Mój pies to kawał francy, ale taki jest i już, i takiego go kocham. Bo to mój pies” - powiedział kiedyś znajomy, głaszcząc trzymanego na rękach miniaturowego sznaucera. Nie wiem, czy i franca była to miniaturowa, ale powiedzenie zapamiętałem.
Całkiem dawno temu to było i mniej więcej wtedy weszliśmy w posiadanie naszego psa, cocker spaniela. Też francy, no ale taki jest. Ogólnie jest super, jednak pewną detalicznością jego francowatości jest specyficzna anoreksja. Może przez nią, pomimo tego że jest dziesięciolatkiem, czyli dziadkiem, sylwetkę ma jak smarkul. Anoreksja polega na tym, że jak dostaje jedzenie, to strasznie warczy. Tak, wiem. To w dużym stopniu typowe dla psów, nawet na bajkach Reksio szczerzył zęby, jak kość leżała obok. Ale nasz Piksel to robi raz, za przeproszeniem, pierdylion. Jak znajdzie się koło niego micha z dobrym jedzeniem, warczy 3 minuty, szczerzy zęby jakby miał zeżreć i w praktyce okupuje pół kuchni albo pokoju. Jeśli dostanie żarcie mniej pychotne tylko jakieś zwykłe, jest w stanie tak warczeć i frustrować się nawet pół godziny lub godzinę. To powoduje, że o ile inne psy jedzą ile się im da, ten drugiej porcji już nie zeżre, bo jego wcześniej zeżrą te emocje. Dlaczego tak robi i w takim nasileniu? Dotąd to przed nami ukrywa i nie powiedział. Domniemań behawiorystów i weterynarzy jest kilka. Że to nadmierna potrzeba posiadania, że jak był młodziak to mu jedzenie dawali zabierali albo dawali ciepłe, czy też że to jakiś atawizm i Piksel w ten sposób zdobywa pożywienie. Osobiście nie wykluczam też upośledzenia psychicznego, bo on zachowuje się jakby z jakimś rozdwojeniem jaźni. Gdy się mu to żarcie zabierze na górę, albo będzie bliżej niego, pies się zmienia diametralnie, będąc przyjaznym i zdziwionym. Jakby obudzonym. Mniejsza o przyczyny, ważny skutek. Bywa on taki, że muszę wkroczyć czasami do akcji i zabrać mu michę.  Piksel jest wtedy taki nakręcony, że wole to robić fortelem, nie czując się do końca bezpiecznie. Na przykład nakrywając go kocem i zabierając miskę. Trzeba, no bo przecież w warunkach osiedla, jak z balkonu przez godzinę na pół dzielni dochodzi zajebiście głośne szczekanie i wściekłe warczenie, to w końcu policja przyjedzie z mandatem, animalsy za znęcanie się, albo człowiek zeświruje przy takim hałasie. Tylko że tutaj mam zagwozdkę natury pedagogicznej, wychowawczej. Paradoks jakby. Zabierając mu miskę, żeby nie szczekał, warczał i bronił, pokazuję mu że powinien właśnie jej bronić, bo bywa albo w końcu będzie zabrana. Od lat na ten dylemat nie znalazłem rozwiązania. 
Na szczęście je raz dziennie, a z reguły dostaje z miski trzymanej w ręce. Wtedy nie szczeka.     

Komentarze

Popularne posty