Podróże Salamandrą i Szczury

   Wieść popularnonaukowa głosi, że wiele dóbr lub idei, z których korzystamy, wynaleziono przez przypadek, jako środek uboczny, lub zmierzając do innego celu. Z coca-colą, zdaje się, tak było. Szukano chyba środka na łupież czy łysienie. Śmiałem się niedawno, że podobnie jest z vanowym nocowaniem gdzieś w terenie. Najlepsze miejsca znajduje się często przez przypadek lub zmierzając do innego celu. Coś takiego przydarzyło nam się wracając w lecie znad morza, czy właściwie z Pojezierza Drawskiego. Taka mniej więcej północ nas złapała gdzieś przed Ostrowem Wielkopolskim. Jechaliśmy ekspresówką i byliśmy nastawieni na typowo robocze i techniczne spanie na parkingu przy stacji benzynowej. To oczywiście końcówka i ostatnia koncepcja, która poprzednie godziny się zmieniała. Szukanie noclegu w końcówce dnia, czyli spory dreszczyk emocji i ciekawości zapamiętałem z kajaków, lubiłem to. A pod Ostrowem Wlkp.? Miała być stacja benzynowa i parking. Zjechaliśmy na niego, ale coś nie zagrało. Niefajnie było, chyba też odpłatnie i to wcale nie mało. Słonawo. Postanowiliśmy jechać dalej. Tyle, że w głąb od ekspresówki, jakby w stronę wsi jakiejś tamtejszej, szła droga. Jakoś instynktownie w nią wjechałem, sunąc wsią prawie przez kukurydzę. Po drodze było kilka niewypałów, ale Beata wyłowiła na guglowej mapie, że niedaleko jest jakiś okrąg jakby jak parking i coś koło tego. Dojechałem tam i bez tego GPS. Patrzę, parking, kwietnik, zacny budynek. Przez przypadek zajechałem w jakieś miejsce na uboczu wsi, pod szkołą. Ta szkoła, to dawny pałac należący do Lipskiego, ambasadora Polski w Berlinie tuż przed wojną. Taki winkiel, w który nikt nie wjeżdżał, a było tak oświetlone, że w bule można było grać. Co uczyniliśmy, a potem poszliśmy spać. Obudziliśmy się wśród kwietników i kwiatów. 


   Wakacje, więc szkoła zamknięta, a nawet w remoncie, ale była w tym budynku też biblioteka, w związku z czym można było skorzystać z niektórych dobrodziejstw systemu. Zabudowania dosyć zabytkowe. Zaciekawił mnie ogrodzony ogródek z całą masą starych stojaków na rowery. Detale mikrokosmosu. 

   Zupełnie niedaleko, za krzakami, znalazłem stadion lokalnego klubu. Nazwa mnie trochę rozbawiła: Huragan Szczury. Okazało się zresztą, że Szczury, to w ogóle nazwa miejscowości. No, nazwa taka sobie, ale zgubienie całkiem miłe, w mikroświat. 


   Przy okazji napiszę o ciekawym zaginięciu sprzed ponad roku. Wracaliśmy ze Słowacji, z Kalamen, tak trochę dookoła. Zamierzałem wjechać w taką jedną drogę, która widziałem podczas górskiej wycieczki, żeby sprawdzić czy jest w niej jakiś potencjał. Skręciłem. Szybko się kapłem, że o ile to ten sam teren, to jednak nie ta droga. Nie było jak zawrócić, pobrnąłem pod fest górę i okazało się, że jest tak:


Komentarze

Popularne posty