Podróże Salamandrą - Licheń, według nazwy "stary"

 

Stworzony jeszcze oczywiście w domu, przez Beatę, plan podróży zakładał pobyt w bardzo wielu miejscach, które określić można jako sanktuaria, przeróżnych wyznań. Pierwszym, po drugim noclegu a w trzeci dzień tej zabawy, był katolicki Licheń, gdzieś przed Bydgoszczą, między Kujawami a Wielkopolską. Nie znałem tego miejsca wcześniej z jakichś szerszych relacji, widziałem skąpe fotografie. No i cóż? Zaskoczony byłem, jeśli nie wręcz zdumiony od samego początku. Pierwszym już widokiem. Mała miejscowość, widać było. Teren rolniczy. Pole kukurydzy. Gdzieś na jego nieodległym bardzo krańcu wyraźnie pokazała się (nie można było tu mówić o zamajaczeniu), budowla jak z jakiegoś Eurodisneylandu. Wielka kopuła, kapiąca złotym kolorem, wieże po chmury.



Noc spędziliśmy nad licheńskim jeziorkiem. Nazajutrz przeznaczyliśmy dużą część dnia na zwiedzanie sanktuarium. Trzeba przyznać, że miejsce sprzyjające może nie tyle kontemplacji, co refleksji. I to nie nad wiecznością, a nad ludzkimi skłonnościami i słabościami. Prozy tu trochę szkoda. Właściwsze jest wypunktowanie przymiotów: przepych, blichtr, płytkość, próżność, pozory, banał, wykorzystanie. 
























Komentarze

Popularne posty