Jestem
rzadkim gościem kina. Na ten film jednak się udaliśmy, głównie dlatego,
że od dosyć młodych lat zawsze interesowałem się tematem Powstania
Warszawskiego. Recenzje tego obrazu puki co słyszałem co najmniej dobre.
Reżyser – Komasa jest człowiekiem młodym, a jego „Sala samobójców” jest
filmem bardzo nowatorskim. Te ostatnie dwa czynniki też miały sporą
siłę sprawczą dla przyciągnięcia mnie do kina. I co?
Zacznę
może od aspektu dosyć trywialnego. Nie zdziwiła mnie oczywiście niska
frekwencja na emisji. Za to dziwił i jakoś tak bardzo drażnił przy takim
temacie permanentny dwugodzinny zapach popcornu.
W
moim odczuciu i według mojego podejścia do tematu atutem filmu jest to,
że nie zajmuje się polityką, ani też probablistyka i obliczaniem, czy
warto. Pokazuje młodych i bardzo młodych ludzi, którzy poszli walczyć.
W
sensie technicznym zrealizowany jest co najmniej dobrze, z fajną obsadą
młodocianych, bez Więckiewicza i Dorocińskiego. Pamiętam, że gdy jako
młodzian fascynowałem się serialem „Kolumbowie”, bardzo mi nie grało, że
grane przez aktorów postacie nijak mi nie wyglądają na 18-latków. W
filmie „Miasto 44” już tak wyglądają.
Jan
Komasa zaprezentował twór o wojnie i powstaniu, w związku z czym
oczywiste jest, że będzie mocny, przez lwią część na emocjonalnym
wysokim „c”, z permanentnym ssaniem w żołądku. Taki jest rzeczywiście.
Dosyć ciekawy i trzymający w napięciu. Zawiera w sobie kilka lub
kilkanaście bardzo znamiennych, ciekawych, może i kontrowersyjnych zdań i
dialogów. Posiada kilka, według mnie, naprawdę wybitnych i oryginalnych
scen. Nie ma jednak tego czegoś, co powoduje, że jakieś i czyjeś dzieło
jest wybitne i zapadające w pamięć, a nie tylko fajne lub bardzo fajne.
Czegoś tam brakowało, w efekcie jest to kolejny jakiś tam film o
Powstaniu Warszawskim. Oczywiście nie wiem czego, bo gdybym wiedział
czego, wówczas sam byłbym autorem takiego filmu. Przed czołówka padła
informacja, że Muzeum Powstania Warszawskiego jest patronem filmu.
Bardzo mi się podobało to muzeum i zapamiętałem go, jako takie,
uwspółcześnione, prawie multimedialne. Chyba wcześniej miałem nadzieję,
że film „Miasto 44” będzie bardzie właśnie taki jakiś multi, jakby
bardziej teledyskiem, przemieszaniem stylów, czasem całkiem
współczesnych. Zwłaszcza, skoro kręcili go lat. Miał takie sceny, ale
tylko pojedyncze. Spodziewałem się formy wyrazu znacznie innej niż te do
tej pory, czego się nie doczekałem. Niemniej jednak „Miasto 44” uznam
za film co najmniej dobry, wart zobaczenia. Nie wykluczam zresztą, że po
ewentualnym kolejnym obejrzeniu moja ocena podskoczy z takiej -4/4na
wyższą. Myślę tu o dawnej szkolnej skali 2-5.
Komentarze
Prześlij komentarz