60 dni bez prądu - Dziennik Wakacyjny IV

27.06.2014

    Odkąd jest rower, to sobie co dzień rano z psem uskuteczniamy rowerobieg po chleb. Oczywiście nie obrażając chleba i mocno przydając temu czemuś, co nabywam. Startując jeszcze nie zjadę na drogę, a Piksel z radości ma już całe jezioro obiegnięte. Nie wiem więc czy bardziej cierpią moje kubki smakowe, czy duma maratończyka, że pies tak samo chętnie ze mną nie biega. Trudno, nie takie przykrości mnie w życiu spotykały i trwam jakoś. We Frankfurcie mnie kobieta wyprzedziła i mimo to pojechałem tam wystartować ponownie. Według endomondo to 3,5 km. Nie za daleko, ale dopiero nabieram kondycji, potem planuję dalsze wyjazdy. Jak zdążę oczywiście. Moi siedemdziesięcioletni rodzie cykają po 70 kilometrów, trochę mi wjechali na ambicję. Cierzpięty, kolejny raz stwierdzam, że bardzo ładna wieś. Jest trochę mazurskich, mocno ludycznych chałup, a owszem wiele się wali, ponadto można wrócić alternatywną drogą nad jeziorem.
27.06.1
    W temacie obejścia i wykończenia wnętrz, to przybyło nam konkretniejsze palenisko. Nie, źle napisałem, nie przybyło, trzeba było zrobić. Beata nabyła w pieckowym sklepie rolniczym kilka cegłówek, łańcuch i kilka ostatnich zaczepów. Się wystrugało paliki i poprzeczkę, skutkiem czego wisi palenisko. Planujemy mieć i na razie często mamy wieczny ogień na gotowanie, ale nie wiem jak to dalej będzie, bo temat jednak wymaga sporo czasu i uwagi. Aż taki pozytywista i „słodowy” nie jestem, hamak się sam nie wyhuśta. W ogóle trochę nas już wkurza, że masę czasu i energii schodzi na sprawy organizacyjne. W dużym stopniu w zasadzie jest to cechę życia biwakowego, a poza tym pocieszamy się, że jak w pierwszych dniach poukładamy obejście pod siebie, to potem już będzie lżej. W każdym razie taką mamy nadzieję. Jak tak się nie stanie, to najwyżej się spakujemy i z domu poślemy reklamację do HRS.
Żeby wykorzystać wieczny ogień przyrządziliśmy dzisiaj naleśniki na ognisku. Otóż było to więcej niż niebo w gębie. Z tego między innymi powodu, że otóż ja zwykle mając wybrać między kawiorem a sushi, wybieram naleśniki. Konkretnie, były to naleśniki na szyszkach, których tu pełno. Wszędobylstwo szyszek. Mają plusa, dają żar, nie jakiś masakryczny ogień. Miałem zresztą przy tym mały ubaw. Kilkanaście dni przed wyjazdem widziałem program w telewizji. Na TVN. Jest taka pani, zdaje się była lub na razie obecna towarzyszka celeżycia Krzysztofa Ibisza(przypomniał mi się tutaj cytat z piosenki „...Jak głoszą pogłoski, wszystko i tak zależy od pani Loski). Nazywają ją Pani Gadżet, ma poobgryzane paznokcie i powierzchowność dupy z dyskoteki co po całonocnej imprezie opowiada rano na przystanku kumpeli, jak było. Przede wszystkim jednak o tych gadżetach domowych opowiada bzdury nakazujące mnie – wicesłodowemu na dorobku uważać – że gdyby jakiś warszawski diler marihuany znalazł dojście do scenarzysty jej programów,byłby ustawiony na dziesięciolecia. Same bzdury nie mające nic wspólnego z realem. W każdym razie tych kilka tygodni temu Pani Gadżet prezentowała urządzenie wyglądające mniej więcej jak toster. Że niby wkłada się tam szyszki, spala je – cokolwiek to nie znaczy – i to ciepło następnie jest przetwarzane na prąd, który z kolei ładuje naszego smartfona. Jak sobie wyobraziłem, jak ta Pani Gadżet zbiera te szyszki po całej polanie i próbuje je potem rozpalić, śmiałem się chyba godzinę. Pomyślawszy sobie potem jak się jej płynnie te szyszki palą, była druga godzina śmiechu. Nie mogłem już myśleć ile z tego czegoś byłoby prądu dla smartfona, bo mnie już brzuch bolał ze śmiechu.27.06.11


Apropos smartfona, to zadzwoniłem w końcu do T-Mobile, zareklamować słaby internet, lub dopytać, jak temu zaradzić. Przez ponad godzinę automat informował mnie, że jest duże obłożenie i żeby zadzwonić w terminie poźniejszym. Fajnie, w firmie telefonicznej komunikat w sam raz. To tak, jak z tym ministrem od służb specjalnych co cię dał podsłuchać, albo z posterunkiem policji, gdzie zatrudniono firmę ochroniarską, bo ich okradali.
Mimo wszystko udało mi się zrobić przegląd myśli świata, czyli „fejsbuka”. Ciekawostka. Jeden znajomy z tego portalu, wirtualny bo na żywo kilka razy tylko z nim rozmawiałem, ogłosił na tym portalu, że rozwodzi się z żoną. Rzecz o tyle ciekawa, że ów człowiek to jakaś kompilacja artysty czy paraartysty ze społecznikiem, lekko odjechanym. No ciekawostka, że friki i artyści na „fejsbuku” ogłaszają swoje rozejście. Chyba, że to poza? Dla zgrywy? Cóż? Pewnie żona miała dość, że faceta wiecznie nie ma w domu, bo po całej Polsce maluje murale, z czego pewnie pieniądze jakieś tam są, ale nie duże, a w domu dzieci czekają na tatę. Dzieci, jak inne, też chcą mieć coca-colę i tablet. Dodatkowo jeszcze te dzieci nie muszą kumać i akceptować frikowego taty z rumcajsową brodą po pas, jeżdżącego hulajnogą do niedaleko mieszkających Romów. Dzieci pewnie wolałyby tatę z biura czy taśmy fabrycznej. Cenię sobie wszelkich społeczników, artystów i aktywistów, ale uważam, że jak są dzieci, to już zupełnie inna sprawa jest. Poza tym, głoszenie czegoś takiego na fejsie i to w pierwszej kolejności? Nie mój klimat. Chyba ktoś ze swojego życia paraartystyczną projekcję robi.
Państwo, którzy wczoraj zjechali na polanę łunochodem jak poniżej, rzeczywiście okazało się Polakami z Niemiec.
27.06.21
Emigranci z lat 80-tych. Mieszkają w samochodzie,przystosowanym do wszelkich okoliczności. Mają motor, którym przejeżdżają na ewentualne zakupy. Nie wiem czemu, ale przy tej okazji przypomniała nam się para, poznana przed rokiem. Trzydziestukilkuletni ludzie, bardzo pozytywni z dobrą energią i z kilkumiesięcznym dzieckiem. Postanowili z tym szkrabem wyskoczyć na Mazury pod namiot, co oczywiście wszyscy, łącznie z rodzicami, odradzali. Wzięli więc kwaterę na pierwszą noc, pocykali i porozsyłali wszystkim zdjęcia jak to są na kwaterze, po czym pojechali pod namiot.

    Dostaliśmy od pana kamperowca trochę złowionych ryb, zostały na ognisko, na dzień następny. Za to my w rewanżu, co najlepsze, pani zaproponowaliśmy bule. Grały w duecie z Beatą na mnie. Przyznam się, że grało mi się tak dobrze, jak już dawno nie. Cyklicznie wstawiałem po 5 czy 6 punktów. Trzeba jednak nadmienić, że w zasadzie jedynym dogodnym boiskiem na polu jest droga. Ma koleiny,więc nawet nie w pełni celne kule czasem schodzą do centrum. Poza tym przy takich torach dobrze skupić celność. Pani z Niemiec ciekawie mówi. Co zwykle jest w takich sytuacjach, nie ma naleciałości obcego akcentu, natomiast brakuje jej słów uzupełniających i jedno na zdanie wstawia jakieś genau, czy einfach.
    Pies nam trochę zaczął kuleć. Mam nadzieję, że do jutra mu przejdzie, bo jest tutaj co robić z tymi łapami. Chyba trochę się już przyzwyczaja do nocy tutaj, tak strasznie dużo już nie szczeka.
    Warunki atmosferyczne nadal nie rozpieszczają. Zimną noc nawet państwo w kamperze odczuli i komentowali. Jest jednak plus tego, komarów nie ma.
28.06

Zaplanowaliśmy tą sobotę jako dzień higieniczno gospodarczy. Wyszło jak wyszło, zdjęć tutaj nie wstawiam.
    Do południa ponowna kontemplacja nad namiotem, z którego jesteśmy bardzo zadowoleni. Z tą może małą uwagą, że póki co, ciuteczkę jest za duży.
    Wczesnym popołudniem spróbowałem pierwszego pływania w jeziorze. Nie trwało to długo. Woda tak zimna, że aż mózg kurczyła, trudno było na brzeg trafić.
28.06.1
    Pani Polko Niemka zaprezentowała nam ten ich wóz od środka. Jak dom, mają tam zupełnie wszystko, pewnie nawet ze zgniatarką do plastikowych butelek. Pełne wyposażenie, przygotowani na każdą okoliczność i każdą potrzebę. No to co? No to też im pokazaliśmy, jakie mebelki ustrugaliśmy i jak nasz pies fajnie kopie podłogę. W zanadrzu jeszcze trzymaliśmy argument hamaka, którego oni nie mają.
Przy okazji pani opowiedziała nam uroczą historię. Oni dużo podróżują, robiąc tym samochodem i nie tylko nim wiele tysięcy kilometrów za jednym wypadem. Jeżdżą też na motorach.Kiedyś byli w takiej podróży w Ameryce Południowej. Jechali przez Ziemię Ognistą, jak to pani powiedziała: „cygcakiem”. Ileś razy mijali się z jakimś innym podróżnikiem. Widocznie jechał według tego samego przewodnika, czy klucza, tylko odwrotnie na siatkę mapy nałożonym „cygcakiem”. Clou opowieści w każdym razie w tym, że gość jechał pojazdem wielkości naszej dawnej motorynki, zapakowanym po samo niebo. Pani mocno akcentowała, że dla niej był to dowód, iż podróżować można wszystkim i na każdy sposób.
Do południa byliśmy ponownie z psem we wsi.Ekspedientka z sąsiadką chyba 5 minut nawijały jak to od wtorku, czyli od 1 lipca, będą już całe Cierzpięty pełne. No szok, żeby tylko autokary zdążyły obracać. Tak w ogóle, to tutaj w jednym miejscu pisze Cierzpięty, w innym Cierzpięta, więc ja też piszę różnie.
Po południu z kolei nadszedł długi i regularny deszcz, podczas którego mocno zawyżyłem średnią krajową. Prawie skończyłem czytać rozpoczętego kilka dni wcześniej sążnistego kryminała. „Zabójca mimo woli”, Aleksandy Maryniny. Rosyjski. Ciekawy, wartka konkretna akcja, dobrze się czyta, mimo że naturalność, tempo i trafność dialogów pozostawiają wiele do życzenia. Pani polko Niemka była u nas i pochwaliła się, że też poczytuje jakiegoś Mankella, który i u nas leżał. Kamperzy, widzę, zawsze coś czytają i z reguły są to kryminały, lektura odpowiednia na takie warunki. Wciąga, nie trzeba się skupiać nad dokładnie każdym słowem, którego rozumienie szelest liści zaburza. Sam dotąd nie byłem bardzo zagorzałym fanem tego gatunku, Krajewski jedynie, ale w tych warunkach też mnie wzięło. Ostatnich 20 stron zostawiam na jutro, a potem właśnie Mankell czeka w kolejce. Chyba że urozmaicę życiorysem Eisnteina lub Tolkiena. Bo „Braci Karamazow”, też zabranych będę pewnie długo pokonywał. Może jednak Einsteina, bo kiedyś niedługo stół czeka do przeróbki, Albert przed taką robotą może się bardziej przydać.
    W Brazylii mierzyli się z Chile, śledziłem via telefon. Przy dogrywce zastanawiałem się, czy dobra będzie taka sensacja, jak goście wygrają? Niby niespodzianki w sporcie zawsze w cenie, ale jak przyjdzie co do czego, to potem w dalszej fazie nie ma kogo oglądać. Poza tym, wiadomo jak już raz było. W 1956 też Brazylia przegrała z Urugwajem jako gospodarz i potem podobno ludziska się rzucali z dachów, z rozpaczy seryjnie, jak pod nakazem guru sekty. Teraz naród brazylijski i tak nie był za turniejem, więc niech nie ma dalszych strapień. Na szczęście w końcu wygrali. W drugim meczu Kolumbia pewnie pokonała Urugwaj. Ci drudzy, pozbawieni Suareza, byli bez szans. Głupota miewa zęby królika.
Mało jem, co mnie bardzo cieszy.


29.06.2014

Z takich czy innych powodów nie zachowały się notatki, za to fajne zdjęcie.
29.06.11

Komentarze

Popularne posty