60 dni bez prądu - Dziennik Wakacyjny III
25.06.2014
Na łóżkach faktycznie spało się lepiej, choć noc i tak trochę trudna.
Zabraliśmy pół chałpy, ale nie wzięliśmy termometru zewnętrznego. Bardzo
zimna noc była. Beata zasnęła szybko, ja się jeszcze na chwilę oddałem
lekturze. Nie chciałem jej potem martwić, ale miałem duży kłopot z
czytaniem, druk był przesłonięty przez mgiełkę pary z ust. Telefon
mówił, że 6 stopni na plusie. Na szczęście odziewków mamy dosyć.
Pies,
Piksel znów się ulokował – jak to się kiedyś mawiało – od dupy strony i
cztery siódme nocy szczekał. Widocznie jakiś nietoperz nad polaną
latał.Trochę nas to wkurza, bo namiot taki wielki, konkretny nadmetraż, a
rudy nocuje ze łbem na zewnątrz.
Internet z dotykowca mi strasznie wolno chodzi i dużo baterii żre, a tu
potrzebne wieści z mundialu, mimo wszystko. Podobno wczoraj w Brazylii
Urugwajczyk – jak to ich określa do zerzygania uładzony Tomasz Wołek,
„Urus” - Suarez ugryzł jakiegoś Włocha. Wiem o nim tylko tyle, że
strzela masę goli i ma zęby jak królik. Może gdyby miał mózg, to by
myślał, a że ma zamiast niego królicze zęby, to gryzie. Z drugiej
strony, to sam bym chyba pożarł Włocha, który histerycznie i cały mecz
broni wyniku 1:0 i do tego jeszcze przy najlżejszym szturchnięciu woła
mamę. Z oczywistych i jasnych już tutaj powodów nie widziałem tej
sytuacji. Wiem natomiast, że gdybym nie oglądał sytuacji sprzed wielu
lat, kiedy to w finale innych mistrzostw Zidane wyrżnął z byka innego
Włocha, moje życie byłoby o wiele uboższe.
Czas na dalsze urządzanie. Rękoma własnymi zmajstrowałem półkę. Nie
jestem miłośnikiem takich zajęć na co dzień, ale wakacje się stosuje
odmianę, zwłaszcza że aura bez rewelacji. Idzie mianowicie o półkę na
naczynia i ich mycie. Beata to nazwała organami. Między dwoma sosenkami,
na dwóch żerdkach, skomasowane szczebelki z brzózek. Klasyczna polska
brzoza. Potem te szczebelki powiążemy sznurkiem, jak czasu starczy.
Cieszę się, że do dyspozycji mam jeno meter wzięty z zestawu do buli,
toporek i gwoździe. Będzie można niedoskonałości zwalić na karb braków
sprzętowych i wszelakie inne trudności obiektywne, ze źle przystrzyżoną
murawą włącznie. Organy, uważam, że wyszły. Jak to ktoś napisał pod
jakimś jutubowym komentarzem, „dupy nie urywa”, ale jak najbardziej może
być. Nie sądzę, żeby ten mebel polowy wciągnęli na stałą ekspozycję
Ikei, natomiast telefon z Jyska mnie nie zdziwi. Lubię Jyska od kiedy
przeczytałem tam w działce sportowej podpis pod sprzętem: „kij do
krokieta”.
Beata pojechała do pobliskiej metropolii po większe zakupy. Metropolii w
sensie, że jest Biedronka, czyli Piecek. Ja zostałem pilnować, żeby mi
ktoś patentu meblowego nie zajumał. Z tym jej wyjazdem wiązałem zresztą
duże nadzieje na destabilizację. Miała mianowicie między innymi nabyć
śrubę do skręcania koła w rowerze, która to poprzednia mi zaginęła w
transporcie. Rower jest w warunkach niskobudżetowego pobytu w lesie
przydatnym sprzętem, a ja nie jestem bardzo wprawnym rowerzystą, więc na
jednym kole jeździć nie umiem, a poza tym przyjechałem na wakacje, a
nie robić papiery na cyrkowca.
Piecki
to stolica, no, gminy. Iluśtysięczne senne miasteczko, raczej do
popularnych wilegiatur nie należące. Też tam Beacie nie chciał nikt
wierzyć, że na dwa miesiące przyjechaliśmy. Prawie wakacje, ale widać,
że to jeszcze nie sezon. Wszyscy jacyś wystraszeni w tych Pieckach.
Śmiała się Beata, że ją traktowali, jak jakąś nie przymierzając kontrolę
z Warszawy. Jak rewizora. Miałem poczynić ostatnią korespondencję
służbową. Podała pani w okienku pocztowym przywiezioną z Żywca
wygniecioną i umorusaną książkę adresową. Tamta z pełni trwogi, wręcz
paniki na licu uważnie patrzyła, czy nalepkę z numerem nadania nakleja
równiutko z linią rubryki. Beata oczywiście zadzierzgnęła kontaktu.
Dowiedziała się na przykład, że odwiecznym marzeniem tej Pani jest
zobaczenie Ziemi Świętej. No i właśnie w te wakacje jedzie do Izraela. Z
kolei pani w Banku Spółdzielczym została zapytana, czy gdzieś w mieście
jest W-Fi. Równie wielka panika w oczach widoczna była, czy aby to
rzeczywiście nie jakaś inspekcja ze stolicy. Zaczęło się jąkanie, że
może gdzieś tam, a może gdzieś indziej.
Serwis
rowerowy obsługiwał młody chłopak o genderowym wyglądzie. Zadowolony z
życia. Studiować nie będzie, no bo po co? Zarobi sobie w Holandii. Tata
kiedyś startował w zawodach kolarskich, jemu już się nie chce.
Miała też sporo ulotek z informacji turystycznej. No i pół auta jedzenia, żeby nie trzeba było wiecznie do sklepu jeździć.
W
Brazylii coraz większy dym o zgryz „Urusa” Suareza. Podobno jakaś
bardzo duża kara mu grozi, a już na pewno dyskwalifikacja w najbliższych
meczach turnieju. Dla jego ziomków tragedia, bo gra Urugwaju opiera się
w lwiej części na Suarezie. Poza tym Argentyna wygrała wysoko swój mecz
z jakimś outsiderem, ale znów i wciąż nie zachwyca.
Wszystko,w szczególności styl życia, jest tu dla nas nowością i
pierwszyzną, co chyba w dużym stopniu powoduje, że wolno czas leci.
Stuknął nam trzeci pełny dzień, a mnie się wydaje, jakbym kilka tygodniu
już rybek w akwarium nie widział. Cóż dopiero będzie po dwóch
miesiącach?
26.06.2014
Noc nijak nie cieplejsza od poprzedniej, tyle że człowiek świadomszy
był, iż tak będzie. Poranny przegląd internetu, w wiadomości ogólne
coraz mniej chętnie zerkam. Podobno rząd Tuska się wybronił po „aferze
podsłuchowej”. Osobiście nie uważam, żeby sama rozmowa Sienkiewicza z
Belką zawierała jakieś fakty czy sformułowania, które by mnie specjalnie
zszokowały. Owszem, zszokował mnie fakt, że minister od służb dał się
nagrać. Generalnie temat uważam za podły z każdej strony, wywołujący
niechęć do otaczającego świata i ludzi, odbierający wiarę w nich. Ktoś
klnie, ktoś to nagrywa, ktoś tymi nagraniami handluje. Inni, czy to
pozostałe media, czy to opozycja, skupiają się do imentu i jednostronnie
na krytyce rozmowy, nie bacząc, że de facto popierają fakt
podsłuchu,gdzie za chwilę mogą być tak samo wyrolowani.
Pojechałem z psem do oddalonych według endomondo o 3,5km Cierzpięt, do
sklepu po Wyborczą. Co oczywiste, ja jechałem, Piksel biegł.
Konkretniej, to pędził na złamanie karku, o życie. Rower jest dla niego
bardzo silnym bodźcem, szaleje za takim sportem. Jak tylko widzi, że
chwytam za kierownicę, po prostu wariuje.Dla mnie, maratończyka, to
nieco przykre, ale rower jest dla niego ewidentnie silniejszym bodźcem,
niż bieganie ze mną. Do nieporównywalnie większych pokładów sił i
energii jest się w stanie wówczas dokopać, niż przy mnie, biegnącym.
Prasy
w sklepie nie było, ma być od lipca. Teraz to jeszcze nie sezon. To ile
trwa ten sezon? Teraz jeszcze nie, a po 15 sierpnia już zupełnie nie.
Półtorej miesiąca? Widać niewielu jest takich, jak my. Senność
autentyczna we wsi, ani auto nie przejedzie.
Dalsza
część ciesiołki. Kupę popołudnia majstrowałem stół kuchenny, dalej
jedno za pomocą toporka i gwoździ. Za blat posłużyła mi jedna znaleziona
decha i jedna przywieziona z domu. Musiałem jednak pójść do lasu w
poszukiwaniu jeszcze kawałka blatu. Nie znalazłem go, za to mnie
znalazły wątpliwości, czy aby to słuszne, że siedzę w głuszy w czasie,
kiedy świat robi rozmaite kariery? Zamiast odpowiedzi, znalazłem kobiecą
stopę. Na szczęście okazała się stopą kobiecego manekina. Przeniosłem
ją tak, by wystawała z drzwi WC i mimo że bez szukanej części blatu, to i
tak wróciłem robić karierę w stolarstwie. Do roboty podchodziłem
całkiem ambiwalentnie, czasem cieszyła, czasem nie, wręcz doprowadzało
do strych nerwów. Najfajniej ostrzyło się ostrewki na nogi stołu, jak do
palisady. Beata wystarała się o coś, co nazwaliśmy totemem. Pod
zadaszeniem w kształcie grzyba, trochę bibelotów.
I jeszcze rzeczone zabrane pół chałpy.
Z kronikarskiego obowiązku napiszę, że pogoda wciąż w kratkę, wiosenna a nie letnia.
Przyjechali kolejni goście na pole, chodż ulokowali się w odległej od
nas części, tuż nad jeziorem. Goście pełną gębą. Kamperowcy takim wozem,
że nas wryło w glebę. Bagażówka Iveco, ale przerobiona właśnie na
kampera, z kołami jak z traktora i masą gadżetów trudnych właściwie do
opisania. Para ludzi około pięćdziesiątki, całkiem sympatyczni. Chyba
jakaś polonia, jak wnioskuję z ich mowy.
W Brazylii Rosja zremisowała z Algierią i odpadła z turnieju. Nie
szaleję za Sborną, w końcu Ruskie to Ruskie, a i tak specjalnie mnie ten
fakt nie dziwi. Zwykle jest to tak, że dużo jest dookoła nich szumu,
robią wrażenie w pierwszych meczach piorunujące, po czym przychodzi
jedno spotkanie, gdzie grają z leszczami i niczym przedszkolaki tracą
wszystko. Słabi psychicznie, albo raczej o złym morale i
przeinwestowani, jak Polacy. Gorzej, że Ghana w końcu nie dała rady i
też odpadła z mistrzostw. Szkoda. Jedna z najbardziej widowiskowo
grających ekip.
Komentarze
Prześlij komentarz