Femmes fatales

Zdjęcie: Dikanda FB
Nie był to może sevresowski wzorzec dyplomatycznego i taktownego zachowania, jednak nie mogłem się powstrzymać, by się podzielić z nią przyuważoną niedawno hecą:
- Słuchaj Kaśka.
- No?
- Numer był fajny w pociągu. Jakaś dziewczyna siedziała naprzeciwko mnie. Taka, dwudziestokilkuletnia. Nawijała przez telefon do chłopaka. Wyglądało to mniej więcej tak: „Coś ci miałam powiedzieć. Kurde, zapomniałam co. I jedzie jakimś blabla o pierdołach. Po chwili znów: kurczę, co ja ci to miałam powiedzieć? I znów w te pędy nawijać o dupie Marynie. Mijają kolejne minuty: co ci miałam powiedzieć? Aha! Wzięłam sobie trzy stówy z twojego konta”.
- I co on na to?
- Dokładnie oczywiście nie wiem, ale wyglądało, że bez porównania bardziej interesowały go te trzy stówy, niż opalona nawet dupa Maryny.
- No proszę, jakąś różnicę sugerujesz w stosunku poszczególnych płci do różnych spraw? Niedzisiejsze kochanie, niedzisiejsze.
- Gdybym był taki niedzisiejszy, nie zaufałbym ci za kierownicą przy pokonywaniu takich ciasnych wiejskich i podgórskich zakrętów, a niezgorsza ci to idzie.
  Faktycznie Kaśka bardzo sprawnie pokonywała ciasne podustrońskie zakręty,jakby jechała tędy czwarty raz w tym tygodniu, a nie pierwszy raz w życiu. Niby zaawansowana gospodarczo okolica, aglomeracje w pobliży, GPS za uchem, tymczasem wpadliśmy w taką jakąś powierzchnię, gdzie po zmroku kilkadziesiąt metrów od głównej drogi trudno się poruszać. Wiraże brała sprawnie, jednak mimo wszystko docieraliśmy na miejsce później niż zakładałem. Z krzykiem prawie przerażenia zareagowałem na próbę włączenia radia:
- Nieeee!!!
- Co się stało, co nie?
- Nie włączaj radia. To część mojego misternego planu!
- Co to za plan, o którym nic nie wiem? Znów mnie coś ominęło?
- No bo jedziemy na koncert i fajnie, bo czekałem na niego wiele miesięcy. Pech natomiast chciał, że prawie w momencie rozpoczęcia imprezy są skoki narciarskie na olimpiadzie. No i Kamil Stoch jest głównym kandydatem do wygrania.
- To przecież trzeba sobie było nagrać?
- No, ustawiłem nagrywanie. Tylko potem oglądanie takiego nagrania nie ma sensu, jak się zna wynik, to już nie jest to. Dlatego postanowiłem zrobić wszystko, żeby tego wyniku nie znać. Stąd mój misterny, przemyślany w najdrobniejszych szczegółach plan. Plan, żeby się nie dowiedzieć wyniku przed oglądaniem. Telefon już wyłączyłem. Żeby czasem jakiś ziom nie wpadł na pomysł telefonu albo smsa w przerwie między seriami. Co się często zdarza.
- No wiem, słynne telefony od kolegów w przerwach i po. Kiedy jak kiedy, ale wtedy możesz na nich polegać.
- Otóż to. Oprócz telefonów od ziomków, do androida mogą też zejść niekontrolowanie wiadomości na facebooku, właśnie ze skoczni. Dlatego też powodu mówię, żeby nie włączać radia już teraz. Pewnie jeszcze rewelacji nie podadzą, ale wyrabiam w nas już nawyk na tą godzinną drogę powrotną, kiedy w na antenach z pewno będą trąbić entuzjastycznie albo z wyrzutami.
- Albo umiarkowanie.
- Umiarkowania nie będzie. Patrząc na treningi i poprzednie zawody, facet jest takim faworytem, że miejsce inne niż pierwsze w praktyce będzie porażką. Oczywiście prezes Polo Tajner tego nie powie, napełniony radosnym podejściem do życia pod wpływem młodej żony. Ale my już tam swoje wiemy. Notabene częścią integralną mojego planu będzie też zakrywanie siłą woli narządów słuchu przed wszelkimi słowami na sali koncertowej, mogącymi zdradzić wynik. Obdarowany taką niewiedzą, świadomością Polaka jako faworyta, po zapewne bardzo fajnym koncercie, będę wracał do domu z dużym bagażem potencjalnego szczęścia. Oczywiście przy założeniu, że mój plan niewiedzy w pełni się powiedzie. Bo naprawdę kiepsko się ogląda retransmisję, znający wynik.
- Pewnie masz rację, chociaż ja tego nie rozumiem. Nie chciałoby mi się poczynić takiego zachodu.
- Cóż? Jakaś różnica płci jednak jest. Mimo obowiązujących ostatnio w wyższych kręgach teorii. Przypomniało mi się. Przy okazji którychś mistrzostw świata w piłce nożnej królowała w telewizji pewna reklama, tylko teraz dokładnie nie pamiętam czego. Mianowicie dziewczyna wchodziła do domu i czuła niemiłą woń. Szła długo po całym domu za tym odorkiem. W końcu zobaczyła, że facet siedzi na kiblu przy otwartych drzwiach do łazienki i przez te drzwi w napięciu ogląda mecz w telewizorze. Cala scena opatrzona była hasłem: „kobieta nigdy tego nie zrozumie”.
- Ha, ha, dobre.
- Zwłaszcza dobre, że w tym czasie i w tym temacie zaznaliśmy z Piotrkiem ciekawej anegdoty. Podczas tych mistrzostw byliśmy na maratonie, na Słowacji. Dzień wcześniej zajęliśmy kwatery i poszliśmy do knajpy na mecz, puszczany na telebimie. Sprawa nam się wydawała o tyle z pieprzykiem, że grały o bezpośredni awans Czechy ze Stanami. No a wydawało się nam, że Słowacy z Czechami się nie kochają, więc w knajpie będzie ostry doping i przeżywanie.
- I co, było?
- A, trudno powiedzieć. Kibicowali niby żywiołowo, ale w taki sposób, że nie dało się stwierdzić, za kim są.
- Widocznie byli tak bardzo za, że nawet przeciw.
- Widocznie. Ale o co chodzi? Wynik był remisowy. Mecz miał się planowo kończyć 22.15. Knajpa natomiast była czynna do godz. 22. Takoż więc pani barmanka o 22 podeszła,wyłączyła telewizor i wyprosiła z lokalu. A dookoła larum, bo wynik i sytuacja napięta. Zaraz zaśmialiśmy się z Piotrkiem, że kobieta nigdy tego nie zrozumie.
  Koniec opowieści zlał się z dojazdem na miejsce. A nie było to proste. Końcówkę stanowiła droga przez pastwiska, tak ciemna, że wnętrze tylnej części ciała murzyna przy niej, to pełna widoczność. Bardzo dziwnie wyglądało sąsiedztwo olimpiady zimowej z ciepłym deszczem, prawie zielonymi łąkami i błotem dookoła. Zwłaszcza w podgórskiej okolicy. Trzasnęliśmy drzwiami i pospieszyli do knajpy, bo koncert miał się zacząć tuż tuż. Byłem tam pierwszy raz, więc z lekką dezorientacją poszedłem po bilety i pytałem co dalej. Okazało się, że nie ma jakiejś numeracji na biletach, możemy siąść gdzie bądź. Oczywiście dałem Kaśce prawo wyboru. A wybór był duży, prawie że pełny. Mimo naszego spóźnienia, nie było jeszcze ani kapeli, ani ewentualnych słuchaczy na miejscach. Kaśka bez wahania wybrała miejsce w pierwszym rzędzie. Zaakceptowałem, usiedliśmy:
- Całkiem tu ładnie – powiedziałem, trochę tak, był coś rzecz.
- No. A z miejsca jesteś zadowolony?
- Jest okej.
Odparłem zgodnie z prawdą, bo jakoś na tamten moment nie kojarzyłem, z czym miejsce w pierwszym rzędzie się wiąże. Siedzieliśmy jakby przy tylnej ścianie dużego pomieszczenia, które było połączeniem jakby holu i sali tanecznej. Przed nami leżały na razie tylko instrumenty, przybycie zespołu ogłoszone było na takie z dużym opóźnieniem. Zdążyli więc na niego jacyś kolesie, siadając z piwem obok nas. Kaśka oczywiście, jak to ona, zaraz zadzierzgnęła znajomości. Nie jestem zazdrosny, a już na pewno nie chorobliwie, nie wnikałem w tematykę. Podsłuchałem za to po chwili, że mowa o skokach. Dumny byłem z Kaśki, gdy tłumaczyła kolesiowi, jak to oglądanie z odtworzenia przy świadomości wyniku jest kiepskością. Facet, z typową dla lat 90-tych bródką i kuflem piwa w ręce, kiwał głową ze zrozumieniem. Został też zaraz poinstruowany, że gdyby sam otrzymał na komórkę jakieś wiadomości odnoście wyników, ma milczeć jak grób. Pokiwał głową z pełnym zrozumieniem. Wiadomo, męska solidarność. Sala jakoś dziwnie szybko się zapełniła, gdy tylko zaczęła zapełniać się scena. Zespół rozpoczął występ z dużym, ale i zapowiedzianym opóźnieniem. Jak tylko ulokowali się przed nami, przyznałem Kaśce w duchu, że wybór pierwszego rzędu, praktycznie o metr od frontmenki zespołu, był strzałem w dziesiątkę. A ja byłem w rosnącym szoku. Byłem w ciężkim szoku. Znałem i bardzo lubiłem ten zespół od kilkunastu lat. Ten typ muzyki w ogóle. Wręcz od dawna była to moja najbardziej ulubiona kapela. Teraz siedzę metr od nich. Moje uszy spijają akustykę idealnie dobranych instrumentów, z których przedni muzycy dobywają optymalne dźwięki. Wrażenia estetyczne, akustyczne właściwie, przeciągają się i trwają w mojej głowie i uszach w nieskończoność. Wiedziałem i od razu i przez cały czas potem, że warto było czekać przez tych kilka miesięcy, by usłyszeć to co słyszę. Doznania akustyczne to nie było wszystko. Bardzo szybko wpadłem w orbitę oddziaływania uroku osobistego frontmenki. Nie, liderki. Mało tego, to była orbita powodowana bardzo dużą grawitacją. Przeładna barwa głosu i umiejętności wokalne. Kobieta co rusz to dobywała innych instrumentów, z każdego z nich wyzyskując fantastyczne dźwięki. Przerywniki werbalne świadczyły o dużej bystrości, elokwencji i dowcipie. Przede wszystkim jednak wygląd. Tak, wygląd. Dziewczę gdzieś pewnie w moim wieku. Cygańska nieco uroda, czarne włosy spięte w kucyk. Nie najszczuplejsze ciało, odziane w czarną sukienkę na ramiączkach i jakąś przepaskę. Ładny makijaż, fantastyczny uśmiech na pięknym licu. Całość dizajnu idealnie dopasowana, wszystko do wszystkiego, element po elemencie. Muszę przyznać, że ten całokształt był dokładnie w moim guście, według moich najczęstszych wizualizacji ideału wizerunkowego kobiety. Na tamtą chwilę bardzo mi się też podobało takie jej zatopienie się w pewnym odrealnieniu, czy uduchowieniu. Moje narządy wzroku i słuchu, nieco zgubnie, maksymalnie się otworzyły na bieżące i serwowane doznania.
Troch się zmieszałem, gdy Kaśka zapytała:
- Ładna kobieta, no nie?
Przytaknąłem niby od niechcenia. Zmitygowałem się, czy aby moje spojrzenie w przód nie było zbyt wiele mówiące i czy nie wywołałem jakiejś konsternującej sytuacji? Kaśka ciągnęła zestaw pytań:
- Lokal jak ci się podoba?
Ponownie nieco od niechcenia przytaknąłem. W takich okolicznościach podobał mi się nawet ten lokal, mimo mojej pełnej świadomości, że w innej sytuacji oceniłbym go na poniżej zera. Impreza wyglądała na bardzo podobającą się słuchaczom, po brawach i tańcach sądząc. Ja dobre dwie godziny plus przerwa tkwiłem w pierwszym rzędzie z rozdziawionymi ustami, oczami i uszami. Miałem nadzieję że ta uczta dla moich zmysłów potrwa całą noc. Pewnie były to przesadne nadzieje i płonne, ale były przesłanki by sądzić, że trafiliśmy na koncert szczególnie długi. Tymczasem troch przed upływem trzeciej godziny obiekt moich spojrzeń i centrum grawitacji zapowiedziało, że czas kończyć, przed nami ostatni, bisowy utwór. „Dado miro dado” zresztą. Padły też sugestie, że szykuje się jeszcze zabawa z ich udziałem do bardzo późnej nocy, choć mniej oficjalna. Gwiazda wieczoru do tego bisu miała zasiąść na krześle i przygrywając na akordeonie. Gdy siadała, podciągnęła sobie mikrofon do ust, głośno mówiąc przez niego, w zasadzie prawie krzycząc:
- Moi drodzy, jeszcze jedno. Kamil Stoch został mistrzem olimpijskim.
Podczas siadania wachlarz akordeonu rozwinął się i do naszych uszu dobiegły jakieś wywołujące mrowienie dźwięki. Szkoda, że akurat „Dado miro dado”, nie lubię tego kawałka Zaczął mnie nagle bardzo drażnić sraczkowato nijaki seledyn ścian, przecięty jakimiś równie niegustownym błyszczącymi kotarami, rodem z późnego Gierka. To chyba chłód tych kolorów spowodował, że chwyciłem Kaśkę za rękę. Pochyliłem się do jej ucha, mówiąc:
- Zauważyłaś, jaki ta laska co śpiewa, ta główna, ma dziwny, brzydki i charakterystyczny grymas? Robi takie jakieś skrzywienie lewej części ust, jakby jej korek od otwieranego zębami szampana został na stałe między wargami.
- Myślałam, że to tylko przy śpiewie i jakimś takim akcentowaniu?
- Nie tylko, wygląda fatalnie. Ten akordeon też jej pasuje jak polskiemu piłkarzowi bilet do teatru.
- Zostajemy po koncercie na dłużej?
- Nie. Z kilku powodów trzeba wracać.    

Komentarze

Popularne posty