Femmes fatales
Nie
był to może sevresowski wzorzec dyplomatycznego i taktownego
zachowania, jednak nie mogłem się powstrzymać, by się podzielić z nią
przyuważoną niedawno hecą:
- Słuchaj Kaśka.
- No?
-
Numer był fajny w pociągu. Jakaś dziewczyna siedziała naprzeciwko mnie.
Taka, dwudziestokilkuletnia. Nawijała przez telefon do chłopaka.
Wyglądało to mniej więcej tak: „Coś ci miałam powiedzieć. Kurde,
zapomniałam co. I jedzie jakimś blabla o pierdołach. Po chwili znów:
kurczę, co ja ci to miałam powiedzieć? I znów w te pędy nawijać o dupie
Marynie. Mijają kolejne minuty: co ci miałam powiedzieć? Aha! Wzięłam
sobie trzy stówy z twojego konta”.
- I co on na to?
-
Dokładnie oczywiście nie wiem, ale wyglądało, że bez porównania
bardziej interesowały go te trzy stówy, niż opalona nawet dupa Maryny.
- No proszę, jakąś różnicę sugerujesz w stosunku poszczególnych płci do różnych spraw? Niedzisiejsze kochanie, niedzisiejsze.
-
Gdybym był taki niedzisiejszy, nie zaufałbym ci za kierownicą przy
pokonywaniu takich ciasnych wiejskich i podgórskich zakrętów, a
niezgorsza ci to idzie.
Faktycznie Kaśka bardzo sprawnie pokonywała ciasne podustrońskie
zakręty,jakby jechała tędy czwarty raz w tym tygodniu, a nie pierwszy
raz w życiu. Niby zaawansowana gospodarczo okolica, aglomeracje w
pobliży, GPS za uchem, tymczasem wpadliśmy w taką jakąś powierzchnię,
gdzie po zmroku kilkadziesiąt metrów od głównej drogi trudno się
poruszać. Wiraże brała sprawnie, jednak mimo wszystko docieraliśmy na
miejsce później niż zakładałem. Z krzykiem prawie przerażenia
zareagowałem na próbę włączenia radia:
- Nieeee!!!
- Co się stało, co nie?
- Nie włączaj radia. To część mojego misternego planu!
- Co to za plan, o którym nic nie wiem? Znów mnie coś ominęło?
-
No bo jedziemy na koncert i fajnie, bo czekałem na niego wiele
miesięcy. Pech natomiast chciał, że prawie w momencie rozpoczęcia
imprezy są skoki narciarskie na olimpiadzie. No i Kamil Stoch jest
głównym kandydatem do wygrania.
- To przecież trzeba sobie było nagrać?
-
No, ustawiłem nagrywanie. Tylko potem oglądanie takiego nagrania nie ma
sensu, jak się zna wynik, to już nie jest to. Dlatego postanowiłem
zrobić wszystko, żeby tego wyniku nie znać. Stąd mój misterny,
przemyślany w najdrobniejszych szczegółach plan. Plan, żeby się nie
dowiedzieć wyniku przed oglądaniem. Telefon już wyłączyłem. Żeby czasem
jakiś ziom nie wpadł na pomysł telefonu albo smsa w przerwie między
seriami. Co się często zdarza.
- No wiem, słynne telefony od kolegów w przerwach i po. Kiedy jak kiedy, ale wtedy możesz na nich polegać.
-
Otóż to. Oprócz telefonów od ziomków, do androida mogą też zejść
niekontrolowanie wiadomości na facebooku, właśnie ze skoczni. Dlatego
też powodu mówię, żeby nie włączać radia już teraz. Pewnie jeszcze
rewelacji nie podadzą, ale wyrabiam w nas już nawyk na tą godzinną drogę
powrotną, kiedy w na antenach z pewno będą trąbić entuzjastycznie albo z
wyrzutami.
- Albo umiarkowanie.
-
Umiarkowania nie będzie. Patrząc na treningi i poprzednie zawody, facet
jest takim faworytem, że miejsce inne niż pierwsze w praktyce będzie
porażką. Oczywiście prezes Polo Tajner tego nie powie, napełniony
radosnym podejściem do życia pod wpływem młodej żony. Ale my już tam
swoje wiemy. Notabene częścią integralną mojego planu będzie też
zakrywanie siłą woli narządów słuchu przed wszelkimi słowami na sali
koncertowej, mogącymi zdradzić wynik. Obdarowany taką niewiedzą,
świadomością Polaka jako faworyta, po zapewne bardzo fajnym koncercie,
będę wracał do domu z dużym bagażem potencjalnego szczęścia. Oczywiście
przy założeniu, że mój plan niewiedzy w pełni się powiedzie. Bo naprawdę
kiepsko się ogląda retransmisję, znający wynik.
- Pewnie masz rację, chociaż ja tego nie rozumiem. Nie chciałoby mi się poczynić takiego zachodu.
-
Cóż? Jakaś różnica płci jednak jest. Mimo obowiązujących ostatnio w
wyższych kręgach teorii. Przypomniało mi się. Przy okazji którychś
mistrzostw świata w piłce nożnej królowała w telewizji pewna reklama,
tylko teraz dokładnie nie pamiętam czego. Mianowicie dziewczyna
wchodziła do domu i czuła niemiłą woń. Szła długo po całym domu za tym
odorkiem. W końcu zobaczyła, że facet siedzi na kiblu przy otwartych
drzwiach do łazienki i przez te drzwi w napięciu ogląda mecz w
telewizorze. Cala scena opatrzona była hasłem: „kobieta nigdy tego nie
zrozumie”.
- Ha, ha, dobre.
-
Zwłaszcza dobre, że w tym czasie i w tym temacie zaznaliśmy z Piotrkiem
ciekawej anegdoty. Podczas tych mistrzostw byliśmy na maratonie, na
Słowacji. Dzień wcześniej zajęliśmy kwatery i poszliśmy do knajpy na
mecz, puszczany na telebimie. Sprawa nam się wydawała o tyle z
pieprzykiem, że grały o bezpośredni awans Czechy ze Stanami. No a
wydawało się nam, że Słowacy z Czechami się nie kochają, więc w knajpie
będzie ostry doping i przeżywanie.
- I co, było?
- A, trudno powiedzieć. Kibicowali niby żywiołowo, ale w taki sposób, że nie dało się stwierdzić, za kim są.
- Widocznie byli tak bardzo za, że nawet przeciw.
-
Widocznie. Ale o co chodzi? Wynik był remisowy. Mecz miał się planowo
kończyć 22.15. Knajpa natomiast była czynna do godz. 22. Takoż więc pani
barmanka o 22 podeszła,wyłączyła telewizor i wyprosiła z lokalu. A
dookoła larum, bo wynik i sytuacja napięta. Zaraz zaśmialiśmy się z
Piotrkiem, że kobieta nigdy tego nie zrozumie.
Koniec opowieści zlał się z dojazdem na miejsce. A nie było to proste.
Końcówkę stanowiła droga przez pastwiska, tak ciemna, że wnętrze tylnej
części ciała murzyna przy niej, to pełna widoczność. Bardzo dziwnie
wyglądało sąsiedztwo olimpiady zimowej z ciepłym deszczem, prawie
zielonymi łąkami i błotem dookoła. Zwłaszcza w podgórskiej okolicy.
Trzasnęliśmy drzwiami i pospieszyli do knajpy, bo koncert miał się
zacząć tuż tuż. Byłem tam pierwszy raz, więc z lekką dezorientacją
poszedłem po bilety i pytałem co dalej. Okazało się, że nie ma jakiejś
numeracji na biletach, możemy siąść gdzie bądź. Oczywiście dałem Kaśce
prawo wyboru. A wybór był duży, prawie że pełny. Mimo naszego
spóźnienia, nie było jeszcze ani kapeli, ani ewentualnych słuchaczy na
miejscach. Kaśka bez wahania wybrała miejsce w pierwszym rzędzie.
Zaakceptowałem, usiedliśmy:
- Całkiem tu ładnie – powiedziałem, trochę tak, był coś rzecz.
- No. A z miejsca jesteś zadowolony?
- Jest okej.
Odparłem
zgodnie z prawdą, bo jakoś na tamten moment nie kojarzyłem, z czym
miejsce w pierwszym rzędzie się wiąże. Siedzieliśmy jakby przy tylnej
ścianie dużego pomieszczenia, które było połączeniem jakby holu i sali
tanecznej. Przed nami leżały na razie tylko instrumenty, przybycie
zespołu ogłoszone było na takie z dużym opóźnieniem. Zdążyli więc na
niego jacyś kolesie, siadając z piwem obok nas. Kaśka oczywiście, jak to
ona, zaraz zadzierzgnęła znajomości. Nie jestem zazdrosny, a już na
pewno nie chorobliwie, nie wnikałem w tematykę. Podsłuchałem za to po
chwili, że mowa o skokach. Dumny byłem z Kaśki, gdy tłumaczyła
kolesiowi, jak to oglądanie z odtworzenia przy świadomości wyniku jest
kiepskością. Facet, z typową dla lat 90-tych bródką i kuflem piwa w
ręce, kiwał głową ze zrozumieniem. Został też zaraz poinstruowany, że
gdyby sam otrzymał na komórkę jakieś wiadomości odnoście wyników, ma
milczeć jak grób. Pokiwał głową z pełnym zrozumieniem. Wiadomo, męska
solidarność. Sala jakoś dziwnie szybko się zapełniła, gdy tylko zaczęła
zapełniać się scena. Zespół rozpoczął występ z dużym, ale i
zapowiedzianym opóźnieniem. Jak tylko ulokowali się przed nami,
przyznałem Kaśce w duchu, że wybór pierwszego rzędu, praktycznie o metr
od frontmenki zespołu, był strzałem w dziesiątkę. A ja byłem w rosnącym
szoku. Byłem w ciężkim szoku. Znałem i bardzo lubiłem ten zespół od
kilkunastu lat. Ten typ muzyki w ogóle. Wręcz od dawna była to moja
najbardziej ulubiona kapela. Teraz siedzę metr od nich. Moje uszy
spijają akustykę idealnie dobranych instrumentów, z których przedni
muzycy dobywają optymalne dźwięki. Wrażenia estetyczne, akustyczne
właściwie, przeciągają się i trwają w mojej głowie i uszach w
nieskończoność. Wiedziałem i od razu i przez cały czas potem, że warto
było czekać przez tych kilka miesięcy, by usłyszeć to co słyszę.
Doznania akustyczne to nie było wszystko. Bardzo szybko wpadłem w orbitę
oddziaływania uroku osobistego frontmenki. Nie, liderki. Mało tego, to
była orbita powodowana bardzo dużą grawitacją. Przeładna barwa głosu i
umiejętności wokalne. Kobieta co rusz to dobywała innych instrumentów, z
każdego z nich wyzyskując fantastyczne dźwięki. Przerywniki werbalne
świadczyły o dużej bystrości, elokwencji i dowcipie. Przede wszystkim
jednak wygląd. Tak, wygląd. Dziewczę gdzieś pewnie w moim wieku.
Cygańska nieco uroda, czarne włosy spięte w kucyk. Nie najszczuplejsze
ciało, odziane w czarną sukienkę na ramiączkach i jakąś przepaskę. Ładny
makijaż, fantastyczny uśmiech na pięknym licu. Całość dizajnu idealnie
dopasowana, wszystko do wszystkiego, element po elemencie. Muszę
przyznać, że ten całokształt był dokładnie w moim guście, według moich
najczęstszych wizualizacji ideału wizerunkowego kobiety. Na tamtą chwilę
bardzo mi się też podobało takie jej zatopienie się w pewnym
odrealnieniu, czy uduchowieniu. Moje narządy wzroku i słuchu, nieco
zgubnie, maksymalnie się otworzyły na bieżące i serwowane doznania.
Troch się zmieszałem, gdy Kaśka zapytała:
- Ładna kobieta, no nie?
Przytaknąłem
niby od niechcenia. Zmitygowałem się, czy aby moje spojrzenie w przód
nie było zbyt wiele mówiące i czy nie wywołałem jakiejś konsternującej
sytuacji? Kaśka ciągnęła zestaw pytań:
- Lokal jak ci się podoba?
Ponownie
nieco od niechcenia przytaknąłem. W takich okolicznościach podobał mi
się nawet ten lokal, mimo mojej pełnej świadomości, że w innej sytuacji
oceniłbym go na poniżej zera. Impreza wyglądała na bardzo podobającą się
słuchaczom, po brawach i tańcach sądząc. Ja dobre dwie godziny plus
przerwa tkwiłem w pierwszym rzędzie z rozdziawionymi ustami, oczami i
uszami. Miałem nadzieję że ta uczta dla moich zmysłów potrwa całą noc.
Pewnie były to przesadne nadzieje i płonne, ale były przesłanki by
sądzić, że trafiliśmy na koncert szczególnie długi. Tymczasem troch
przed upływem trzeciej godziny obiekt moich spojrzeń i centrum
grawitacji zapowiedziało, że czas kończyć, przed nami ostatni, bisowy
utwór. „Dado miro dado” zresztą. Padły też sugestie, że szykuje się
jeszcze zabawa z ich udziałem do bardzo późnej nocy, choć mniej
oficjalna. Gwiazda wieczoru do tego bisu miała zasiąść na krześle i
przygrywając na akordeonie. Gdy siadała, podciągnęła sobie mikrofon do
ust, głośno mówiąc przez niego, w zasadzie prawie krzycząc:
- Moi drodzy, jeszcze jedno. Kamil Stoch został mistrzem olimpijskim.
Podczas
siadania wachlarz akordeonu rozwinął się i do naszych uszu dobiegły
jakieś wywołujące mrowienie dźwięki. Szkoda, że akurat „Dado miro dado”,
nie lubię tego kawałka Zaczął mnie nagle bardzo drażnić sraczkowato
nijaki seledyn ścian, przecięty jakimiś równie niegustownym błyszczącymi
kotarami, rodem z późnego Gierka. To chyba chłód tych kolorów
spowodował, że chwyciłem Kaśkę za rękę. Pochyliłem się do jej ucha,
mówiąc:
-
Zauważyłaś, jaki ta laska co śpiewa, ta główna, ma dziwny, brzydki i
charakterystyczny grymas? Robi takie jakieś skrzywienie lewej części
ust, jakby jej korek od otwieranego zębami szampana został na stałe
między wargami.
- Myślałam, że to tylko przy śpiewie i jakimś takim akcentowaniu?
- Nie tylko, wygląda fatalnie. Ten akordeon też jej pasuje jak polskiemu piłkarzowi bilet do teatru.
- Zostajemy po koncercie na dłużej?
- Nie. Z kilku powodów trzeba wracać.
Komentarze
Prześlij komentarz