60 dni bez prądu - Dziennik wakacyjny XIX

25.07.2014 (piątek)
    Przy porannej kawie pomostowej obserwowaliśmy sobie, jak pakuje się do kajaków i odpływa jakaś rodzina niemiecka, która wczoraj przypłynęła. Między innymi mieli kajak składany, który mnie od paru lat intryguje.

25.07.12
25.07.11

Ma jakąś magię, choć pewnie gdybym miał taki posiąść i utrzymywać, to bym odpuścił. Chyba najbardziej intryguje mnie to, że przez wojną już Wańkowicz pływał prawie dokładnie takim samym. Niemcy miewają je często, jeszcze całkiem niedawno produkowała fabryka w Rostocku. W Polsce były i są mniej popularne. Dzisiaj skojarzyłem, że o ile w tym roku ogólnie dużo kajaków spływa, w tym chyba też Polaków, to u nas na łące sypiają tylko Niemcy. Po odpłynięciu pana z Frondy nie bardzo chyba słyszałem tutaj jakichś spływających Polaków. Może w odróżnieniu od obcokrajowców wiedzą,, że dokładnie po drugiej stronie jeziora jest miejsce, gdzie z kajakiem na jedna noc można się darmowo i nawet w ładniejszym miejscu zatrzymać? Kiedyś Niemcy słynęli z posiadania dobrych przewodników. Gdy płynęliśmy w niezupełnie znajomym terenie, miarę możliwości trzymaliśmy się Niemców, bo wiadomo było, że „wezmą najlepszy plac” do spania. Może teraz jest na odwrót? Zatem nie tylko dogoniliśmy zachód, ale i przegoniliśmy. Z odpływającymi rano Niemcami mieliśmy wczoraj mały frasunek. Dylemat kulturowo obyczajowy. Mianowicie rozbili się nad brzegiem tak, że jeden namiot był dosyć blisko drogi. Gdyby jakiś samochód jechał, zwłaszcza nocą, mógłby mieć koła blisko sznurków namiotu. No i, czy im na to zwrócić uwagę czy nie? Może to niezbyt bezpieczne a oni w zmęczeniu drogi nie zauważyli. Z drugiej strony, to ich życie, mają wszak prawo akurat tam się rozbić, dlaczego akurat ja mam ich de facto pouczać? Machnęliśmy rękami i poszli w swoją stronę, gdy przejechało tamtędy auto. Zarówno kierowca zwolnił i był bardzo daleko od nich, jak i oni zobaczyli sytuację, zatem są uświadomieni. Przypomniały w tej sytuacji słowa przywołanej tu już raz siostry z Niemiec, wypowiedziane gdy byłem tam u niej prawie 20 lat temu. Jak to Niemcy są na siebie wyluzowaniu i nikt nie będzie drugiemu czynił półgodzinnych morałów za to, że ma beret inny niż wszyscy lub śpi na prawym a nie lewym boku. Z drugiej jednak strony ma to i minusy. Na przykład często jest, że jakaś osoba samotna umiera i dopiero po całych tygodniach znajdują rozkładające się zwłoki.
Beata niezmiennie ogłasza, że „konkurs na najciekawszą rogolkę trwa”. Ja za to ogłosiłem konkurs pod hasłem: „Odkryj w sobie rumuna”. …
....Pan Michał okrył w sobie rumuna po 4 tygodniach wakacji. Pokaż nam, jak Ty odkrywasz...”

25.07.21

Wiecznie „mandżur” na wierzchu.
Dla niektórych musieliśmy ogłosić odrębny konkurs:
Odkryj w sobie kreta”

25.07.3

Pies wciąż wszędzie kopie dziury. Jest to jego podstawowa reakcja na nadchodzące: upał, burzę, grad, deszcz, noc i nie wiadomo co jeszcze.
Z tym samym z resztą psem zrobiliśmy sobie popołudniu rowerobieg po pobliskiej okolicy. Któryś to już raz stwierdziłem, że koloryt okolicy zmienił się na jeszcze nieco inny.

25.07.4
   
 W końcu, po długim czasie, udało nam się zagrać jakieś dublety w bule, z fajnymi ludźmi z „górki”. Temat wziął się jeszcze z dnia wczorajszego. Po powrocie z Mrągowa jeszcze coś tam chwilę porzucaliśmy. Jakiś elegancik przechodził niedaleko drogi. Beata zawołała żeby uważał bo dostanie. Tamten, a czym? No i jakoś tak, jak nie Polak, się zainteresował i zagrali „mecza”. Dziś pod wieczór nagle ktoś wyrósł nagle przed namiotem i przede mną. Z „dzień dobry” na ustach i pytaniem, czy będziemy dzisiaj grać? Powiedziałem, że moment, tylko muszę sprawdzić nasz napięty grafik, czy aby na jakiś wernisaż właśnie nie idziemy. Umówiliśmy się na za pół godziny. Przyszedł z jakimiś prawie rówieśnym nam kolegą, z którym ja potem grałem, bardzo sympatyczny chłopina. Jakub się zwie. Miał takie klasyczne z lat 90-tych klapki (pewnie w przyczepie ulokowane od iluś wakacji) z napisem Kubot. No to go potem, dla potrzeb własnego dialogu nazwaliśmy „Jakubot”. Pierwszy mecz, nie wiedzieć czemu, przegraliśmy, rewanż wzięliśmy do zera.
    Wieczorem ognisko. Strasznie ciepła i gwiaździsta noc, postanowiliśmy ponownie spać na polu. Konkurs „Odkryj w sobie rumuna” w związku z tym w pełni. Okazał się ten sposób na nocleg kiepskim finalnie pomysłem. Podobno ognisko oczyszcza? Ale chyba też demony wychodzą? Obojgu nam śniły się koszmary. Tak totalne i krwawe, że ostatnie godziny spędziliśmy już w namiocie. Ewidentnie coś jest na rzeczy, bo którejś noc zostawiłem ogień i płonący przez siatkę majaczył, przez co zaraz majaki miałem.


26.07.2014 (sobota)

26.07.1
    Upał wciąż, który właściwie trzeba by już nazwać niemożliwym upałem. Jeszcze jakiś czas temu były dogodne pory dnia i dogodne miejsca. Rano,na przykład. Potem w ciągu dnia gdzieś tam człowiek a to znalazł chłodek w namiocie, a to cień pod parasolem czy drzewem. Teraz skwar, swoja przeciągłością, wdarł się już wszędzie. Jak tu myśleć o Chorwacji, czy Egipcie? Skwarnie w ciągu dnia nawet w namiocie, trudno znaleźć cień. Wstałem trochę po siódmej i w zasadzie już wypadało iść do jeziora, schładzać się. Wstałem wcześniej, żeby się udać na wycieczkę rowerową. Pozostając przy upale od razu napiszę, że gdy wróciłem po wielogodzinnej i osiemdziesięciokilometrowej jeździe, zgrzany jak nie wiem, czułem że chyba sobie dam spokój z rowerowaniem do czasu zmiany aury. Można być odpornym, ale daje to jednak w kość. Po powrocie czułem jednak duży dyskomfort po jeździe na słońcu. Dziwna sprawa, nie spotykała mnie wcześniej zbyt często. Jechało mi się dobrze, ale wspomnienie tej jazdy, w tym słońcu, było dla mnie już po godzinie jakąś traumą.
    Plan był ostatecznego rozprawienia się na rowerze z Sorkwitami. Skoro to jest taki niemały kawał tam, pierwszą część trasy pojechałem bezpiecznie, byle dotrzeć. Przez wsie, asfaltem. Żadnego gubienia szlaku, żadnych pozrywanych mostów. Pięknie było, piękne miejscowości w porannym słońcu. Trochę bliżej Sorkwit zjechałem na szlak turystyczny, nad Krutynią, laskiem nad jeziorami. Dojechałem do celu i ponownie przypomniałem sobie, że to Mazury. Zobaczyłem Sorkwity od zupełnie innej strony, niż znalem do tej pory. Jakieś absurdalnie szerokie jezdnie, popegieerowskie bloki. Ośrodek służby zdrowia widziałem chyba już czwarty tutaj, pierwszy odrapany. No i przede wszystkim sklep był od strony mojego wjazdu. Jakby dawny „gs”. To akurat jest tutaj pewnym dziwem. Tutaj, gdyż nawet u nas w Beskidach, w dziurowatych dolinnych wsiach, jak są sklepiki, to wypasione, zadbane. Na Mazurach, jeżdżąc rowerem, wiecznie wchodzę do takich zapyziałych sklepików, w których panuje półmrok – świecić światła się nie chce i nie opłaca – i oczywiście „każden” towar bezcenny. Wypadałoby się wkraść za „lokalsem” i poprosić o to samo, co on.
26.07.2
Z Sorkwit przejechałem do Mrągowa taką najboczniejszą z bocznych dróg. Chwilami było to naprawdę fascynujące. Do lasu i piaszczystej drogi się już przyzwyczaiłem. Nie raz w oddali, na tle sosnowego lasu i pagórków majaczyły mi domostwa, gdzie jak byłem przekonany, mieszkają wampiry z filmu Machulskiego „Kołysanka”.
26.07.3
Przejeżdżałem przez jakieś miejsca – częste tutaj, gdzie nagle jakby w środku lasu wyrastały wielkie i dawne, porzucone budowle. Jakby żywioł niemiecki był tutaj znacznie bardziej megalomański i liczniejszy.
26.07.4
Widziałem wiele podmokłych terenów, jakby tajgi, gdzie z bagien wyrastały kikuty białych zbóż.
W okolicy Mrągowa, jego północnej strony właściwie, zwiedziłem i zjechałem jeszcze szlak dziewięciu jezior. Rzeczywiście tyle ich było. Zacząłem wracać. Przystanąłem na chwilę i zerknąłem na „endomondo”. Lekkie przerażenie mnie ogarnęło, bo kilometrów miałem za sobą już masę, do „domu” jeszcze dużo zostało, a słońce coraz wyżej. Według planu i mapy miałem ominąć Mrągowo, przecinając drogę wojewódzką Olsztyn-Mrągowo i potem wsiami pocinać. Gdy tam dojechałem, okazało się, że tej drogi nie można przeciąć. Mapa była sprzed trzech lat. Pewnie na to całe „koko eruo spoko” zrobili bardziejszą drogę, która teraz jest z tych dwupasmowych, odgrodzonych płotem od szaromasowego tła ludzkiego i mobilnego. W gruncie rzeczy to samo jest u nas. Drogi szybkiego ruchu odcięły całe płaty powierzchni, często trudno jest się bardziej prozaicznie przedostać z jednego miejsca w drugie. Jest tego jeszcze inny aspekt, czyli słynne coś za coś. Oczywiście dzięki tym drogom szybszy jest transport i nam bliżej do wielkiego świata, do jakiego zmierzamy. Zupełnie jednak zmienia się perspektywa. Na płaskim terenie to zmiana mniej zauważalna. W „moim” Bielsku-Białej” całe dzielnice, przecięte idącymi górą obwodnicami, z miejsc dających poczucie przestrzeni, stały się bardzo klaustrofobiczne, jakby bez reszty podporządkowane transportowi.
Przed Mrągowem byłem w sporym kłopocie. Szkoda mi bowiem było czasu i nadwątlonych sił, na wielokilometrowe powroty i zmiany trasy. Przez jakieś zupełne krzoki przedarłem się w miejsce, gdzie ta droga szła górą, potem ściekową rzeczką udało mi się przebić na druga stronę. Dzięki tamu zresztą poznałem inną część Mrągowa. Ze zdezelowanym dworcuszkiem kolejowym wprawdzie, ale następnymi parkami i stawami. Dziś to była sobota pikniku country. Na drodze do Piecek mijałem wiele harlejowych ekip.
Wieczorem ponownie cyknęliśmy w bule na drodze, z chłopakami z „górki”. Jakubot pomieszkuje w namiocie podobnym do naszego, tylko mniejszym.. Beata się śmiała, że zagramy „mały Decathloon na duży Deathloon”. Fajnie się tutaj gra dublety. Boisko – torowisko dla kul jest wąskie i 12 kul w grze powoduje dużą zmienność sytuacji. Ponadto specyfika terenu jest taka, że nawet świeżaki, jak oni, są w stanie wiele ugrać. Trochę osób, a do tego była sobota. Chłopaki wzięły tam jakieś dzieci ze swojej grupy pod baczenie, a nam się takie emocje wytworzyły w ciągu gry, że za chwilę ktoś przybiegł ze słowami, iż bardziej słychać nas, niż te dzieci. Takie czasy, nie czarujmy się. Bardzo mnie ubawiła ta analiza, jak to pobudowali w kraju słynne „orliki”, ale nie bardzo one wpływają na usportowienie dzieci i młodzieży ponieważ z reguły grają tam „stare chłopy”, a dzieciarnia ma kłopot się wbić.

27.07.2014 (niedziela)

27.07.11
Gdybym te zapiski poczyniał w komputerze, byłaby nieco ułatwiona sprawa. Dawałbym kopiuj wklej:
Upał
Upał
Upał
Niedziela – upał. Summa summarum dobra to sprawa, ale nie ma też co się czarować, że taka aura powoduje pewną monotonię spędzania czasu. Beata mnie zaraz sprowadziła na ziemię, że zatęsknię jeszcze w ciągu roku i zimniejszych porach za pływaniem w jeziorze. No bo teraz i tutaj jedyne czego się chce i co się da, to taplanie się w wodzie.
27.07.2
Bardzo miło, że buliści z „górki” wciąż przychodzą zaprosić do wspólnej gry. Haratamy co dziennie po 2-4 meczyki. Dobrze się gra, jeżeli komuś się podoba, zależy i stara się. A przy tym jest miło i wesoło. O tym że stanowimy atrakcję wizualną dla okolicy, już nie wspominam.
Pies też ma wakacje. Polegają na tym, że go nie myjemy, a on tapla się w czym tylko się da. W efekcie wygląda już trochę jak jedna kucia. W efekcie rozmaitych przetasowań Piksel może nocą korzystać z całej jednej kabiny. W okolicy oczywiście jest sporo żab i jedna z ich weszła do tej „jego” kabiny. Z jakiegoś tam powodu chcieliśmy się sami „przeprowadzić” i psa z nie wyrzucaliśmy. A dziad coś wyjątkowo oporny. Stawiał się, warczał. W końcu wyszedł. Potem słyszymy żabę i w śmiech, że pewnie się umówił z potencjalną księżniczką, a tu taki klops.
 27.07.32
Konkurs „Odkryj w sobie rumuna” niby trwa, ale możemy mieć kłopot wygrać. Na łąkę przyjechali jacyś przyczepowicze z Warszawy, którzy są w stanie nas pokonać. Chociaż chyba nawet bardzie powinni wystartować pod hasłem: „Pokaż jak tęsknisz za PRL-em”. Jakieś takie mają starawe i oldskulowe sprzęty wszelkie, a może przede wszystkim tryb życia. Plastikowy stoliczek i podane piwko w puszce. Głównie jednak komuna w tym, że pan siedzi cały dzień przy stoliku, a pani cały dzień dookoła niego biega. Posiłki przygotować, pomyć po nich zająć się synem, tym, tamtym. W sumie to nieoryginalne, tutaj z reguły tak jest. Panowie „rulez”, panie tylko biegają zgodnie z hasłem „kobieto podaj mi piwo”. Jakby nawet swojego zdania nie miały, bo tylko ich słychać. Jedna pani tutaj jest, to Beata – mistrzynią jednak ona jest od nadawania pseudonimów, nie dorównam jej – stwierdziła że zachowuje się i wygląda jak ten robot -gosposia z serialu „Alternatywy”. Bardzo pasuje. Mechaniczne ruchy i narzucona inteligencja. To oni kurde ze stolicy są i nie wiedzą, ze to niemodne? Te całe jakieś dżendery i feministki to negują. A i nawet ks. Oko mówi, że nigdzie kobieta nie ma tak dobrze, jak w Polsce i w ramach kościoła. Albo kłamie, albo strach pomyśleć co jest gdzie indziej.

Komentarze

Popularne posty