60 dni bez prądu - Dziennik namiotowy XXX

15.09.2014 (piątek) c.d.



Wiem, zgadzam się. Pociśnie to trochę ksenofobią, ale trzeba powiedzieć i napisać. Dziwnie jest obudzić się wczesnym rankiem w polskie święto narodowe 15 sierpnia i usłyszeć niemieckie głosy. Niemiecka dzieciarnia obudziła się już i biega po łące. Ciekawe co nabroiły, że musiały iść na dwór? Jest jak przed wojną. „Noce takie są upalne, a „Niemiaszki” spać nie dają...” Potem wsiedli wszyscy do jednego wozu i gdzieś pojechali. Chyba nie gasić pożar. Wszystko fajnie, ale na stan dróg po ich kołach nie chcę patrzeć.
    Znowu dzień z pogodą północną, która zresztą mi się bardzo podoba. Przeczytany Wallander dobrze nastroił na takie wiatry i pochmurność. Jak to Beata określa, jak w blenderze. Albo jak w Bollywood. Czasem słońce, czasem deszcz, najczęściej chmury i wiatr. U nas to nie kojarzę, żeby w sierpniu wiały takie wiatry. Fakt północy, albo bliskość akwenów.
Zostało nam jeszcze jakieś 4 dni. Oczywiście powoli nas łapie biała gorączka i wyliczamy co jeszcze mamy w tym czasie zrobić, lub gdzie być.
Pogody starczyło na to, żeby wieczorem zrobić spokojne ognisko, bez ucieczki przed dżdżem. Nie starczyło za to drewna, tego większego. Musiałem donieść. Taki błąd w obliczeniach, no.

16.08.2014 (sobota)


Głód pobytu się w nas odezwał wielki i żal, że nie przyjechaliśmy na dłużej. Zaczynamy krążyć i zachowywać się jak te małe kotne miecznice w akwarium, którym udało uciec się z łapki, wieją w szuwarki i zachłannie łykają wodę mając świadomość, że za chwilę znów się je złapie i wyciągnie z wody, a te nie wiedzą na jak długo.
Pojechaliśmy do Piecek poczynić ostatnie pewnie, nieco większe zakupy spożywcze. Zaskoczenie nas tam wielkie i niespodzianka spotkała na bazarku, jak to Beata określa – na archeologii. Facet sprzedawał bule. Prześmigane, poobijane, owszem. Wyglądają mi na takie z profesjonalnych. Nie ma wprawdzie nazwy firmy, ale są parametry i specyficzny dotyk. Takie z oryginalnym opakowaniem i z klimatem. Zaraz po powrocie poszliśmy je wypróbować. Super się nimi grało, ale nie długo, deszcz nas przegonił. Może i ostatecznie okażą się chińskimi treningówkami, ale fakt łupu się liczy i bytu czegoś takiego akurat w Pieckach.
W Biedronce z kolei Beata sobie zawinszowała zdjęcie z dyniami. Nie zauważyłem w tym nic szczególnego. Ona się śmiała, że przyjechaliśmy jak były truskawki, wyjeżdżać będziemy jak są już dynie.Zastanowiłem się szybko, czy mieć w planie taki pobyt, kiedy ona na koniec będzie trzymać na dłoniach kule śniegu? Bez wniosku.
Temat objazdu rowerowego Jeziora Śniardwy mi upadł. Aktywność aktywnością, ale kontemplacji chce się jeszcze bardziej. Poza tym mając w nogach ze 30 przebiegniętych maratonów taka objazdówka i nazbyt jest nieoficjalna, i nie mam potrzeby czy ochoty na taką walkę z samym sobą.
Wieczorem ognisko w gwieździstą noc. Stwierdziliśmy zgodnie, że nasz dwumiesięczny pobyt zawarł w sobie pewną subtelną pułapkę. Po czymś takim dziwnie będzie być zadowolonym z dwutygodniowych wczasów. Wysoko sobie zawiesiliśmy poprzeczkę. Kolejna pułapka jest taka, że do tej pory wracaliśmy 10-13 sierpień i zostawał nam jeszcze miesiąc lata w Beskidach. Teraz wrócimy 21.08, zatem prawie po wakacjach .

17.08.2014 (niedziela)


 Pan Andrzej z szanowną małżonką pojechali przed południem. Nie ma się co czarować, wszystko pustoszeje. Nie no, przybywają i jacyś nowi ludzie, ale na raczej jednonocne pobyty, ogólnie pustoszeje. Między innymi jacyś państwo ze Świecia. Cały czas łowią ryby na pomoście. Z tymi wędkami, tle lekko już żółknącego listowia przeciwległej strony jeziora wglądają bardzo nostalgicznie. Co rusz też od kilku dni przyjeżdżają inni państwo, na plażowanie, bardziej leciwi, samochodem na niemieckich rejestracjach. Beata wdała się z nimi w rozmowę. Okazali się polskimi Mazurami, którzy stąd wyjechali, jedno w latach pięćdziesiątych, drugie osiemdziesiątych. Wyjechali, albo bardziej i trafniej - „zostali wyjechani”. Konwersacja jednak okazała się kiepska, bo prowadzona w tonie, jakby to nasza wina była, ówczesnych nienarodzonych albo dziesięciolatków, że oni „zostali wyjechani”. Oczywiście nie jest to moje autorskie sformułowanie, doszczętne zaposiłkowanie się. W poprzednim systemie politycznym niejeden przez okno „został wyskoczony”, z kolei w powieści „Paragraf 22” Hellera – i tu chyba był pierwowzór, nie wiem w tym momencie kto tłumaczył - „Dunbar został zniknięty”.
    Wymieniliśmy już pierwsze uwagi na temat pakowania się i powrotu. Potem siedziałem zdziwiony, dlaczego pies się tak nietypowo zachowuje. Zorientowaliśmy się, że gadzina pewnie już wyczuła nasze fale mózgowe, wie że coś się święci i za bardzo od samochodu się nie oddala.
    Poszliśmy sobie nazbierać kamieni do akwarium w jeziorze. Żeby mieć w ciągu roku co robić. Zawsze nazbieramy doń a to korzeni, a to kamieni, potem całe miesiące wygotowujemy lub maczamy w soli, wkładamy do akweniku, by potem stwierdzić że przez to syf w akwarium i wyrzucamy. Z pełną świadomością zatem, że i tym razem tak samo będzie, poszliśmy ponownie wdepnąć do tej samej rzeki. Nie wiem zresztą, czemu tego nie robiliśmy wcześniej. Uzbierać jakoś 5 litrów tego wcale nie jest tak prosto. Jakoś tak akurat tam i wtedy o odpowiednie kamyczki nie było łatwo. Uśmialiśmy się że nic dziwnego, skoro pewnie co chwilę przyjeżdżają jacyś potomkowie tych co „zostali wyjechani” i zabierają na ich grób. Kamyczki kamyczkami, ale jakoś bardzo fajnie nam się brodziło i wręcz błaznowało przy tym, długo nie mogliśmy i nie chcieliśmy wyjść na brzeg.




Znowu wieczór. Jeden z ostatnich. Zatem znów ognisko, też jedno z ostatnich. Spaliliśmy „organy”, czyli półkę na mycie naczyń. Rytualne unicestwienie własnego rzemiosła. Paliły się zaprawdę godnie. Rzewnie się zrobiło, rzewnie.

Znowu była piękna gwiaździsta noc. Posiedziałem sobie dłużej na piasku i pomoście. Tyle, że potem spać nie mogłem. Nie wiedziałem czy z wrażenia powrotu, czy czegoś innego. Z innego, innego powodu. Rano się obudziłem na materacu bez powietrza. Jednosezonowe to wszystko. Ale przynajmniej wiedział kiedy się rozszczelnić.

Komentarze

Popularne posty