Wegetarianin i cyklista?

 Kiedyś, gdy byłem bardziej młody niż teraz, ale już dorosły, zagnieździły mi się gołębie na balkonie. Cóż? Wakacje chyba to były, mało bywałem w domu, albo wręcz dłużej na wyjeździe.  Jak to zobaczyłem, to były już wyklute pisklaki, więc je zostawiłem. Trochę podrosły i muszę po latach przyznać, że ciut podrośnięty gołąbek to najładniejszy nie jest. W podobnym czasie matka mnie odwiedziła. Zobaczyła przez jakiś przypadek balkon i jego mieszkańców. Zrobiła mi "opeer" że OMG, a ja jej BTW, iż nie ma racji. Znaczy to bowiem, że prowadzę bogate życie zewnętrze, że przynajmniej gołębie mnie lubią, a poza tym one u dobrych ludzi gniazda uplotują. Z dzisiejszego punktu widzenia oczywiście przyznałbym jej rację.

    Od jakiegoś czasu mamy na "dzielni" kłopot z gołębiami. Właściwie to inni mają kłopot, ja mam - nazwijmy to - temat, bo tragedii z tego nie robię. Są i już. Jak wyjeżdżamy na dłużej, to oczywiście są bardziej. Ale ostatnio mnie sąsiad zaczepił, czemu je mamy na balkonie i jakiś tam bełkot. Ja na to, że ani one moje, ani ze mnie poliglota i języka gołębiego nie znam, jak on ma jakiś problem, niech idzie do psychologa lub stosownych urzędów. Chyba poszedł. Okazało się, że inny sąsiad wabi te gołębie, przez co u nas ich więcej. A ja byłem w szoku, że skutkiem kiepskiej pogody chwilę nas nie było na balkonie i już gniazdo założyły. Wypadałoby, jak na serialu "Alternatywy 4", wychodzić ze szmatą na kiju na balkon i wołać "Buuujaj!". Żeby więc się sąsiadom pokazać - wiadomo na czym życie polega - założyliśmy trochę starszaków. Przede wszystkim jednak zaczęliśmy psa napuszczać na te gołębie, niech obszczekuje, bo fakt potem domyć się nie da. Jak każdy pies, i ten się łatwo daje napuścić. A że jest mega bystrzak, szybko pojął o co chodzi. Upiększaliśmy to odpowiednim hasłem. Nie ujawnię, ale dajmy na to, że "stolarze przyszli" (sorry stolarzy), a ten pędził na balkon szczekać. Dostawał za to kawałek kabanosa. Oczywiście kabanosów ubywało, gołębi wprost na odwrót. Trochę byłem zły na nie, że naszego psa za popierdułkę mają. Byłem też w szoku, że wystarczy kilka godzin i te już chatę uwiją. Kiedyś wpadliśmy z psem, patrzymy, a tu gniazdo z jajem. No to co? Gniazdo out, jajko dałem psu. Po jakimś czasie znów gniazdo i znów jajko. Pies sam dorwał i tylko patrzyłem jak coś trzyma w pysku, ale tak dziwnie, żeby czasem nie za mocno. Zmroziło mnie, że rozwali to jajko na dywanie. A zabrać mu żarło to nie takie siup. Żadnemu psu właściwie. Tak, wiem że według obecnych trendów psiej bechawiorystyki jeżeli czworonóg w ogóle warczy i szczeka to już zwyrol jest, ale ja się wychowałem na Reksiu, ten zawsze pokazywał zęby, jak kość trzymał. Jakoś mi się udało, przełożyłem jajo do miski. W międzyczasie oczywiście płoszenie i kabanos. Ubaw mieliśmy nieziemski skądś wracając, jak pies zaraz pobiegł na balkon. Zdziwiony patrzyłem z daleka, cóż on tam tak namiętnie liże i chrupie. A to kolejne jajko. Ubaw mieliśmy, że katering ma na balkonie. Tyle, że przestały nosić. Posmutniał. Wytłumaczyliśmy mu, że niestety, ale to naturalna konsekwencja. Płoszone ptactwo nie nosi. Albo płoszy, albo będą nosić. Mówiąc bardzo wprost, albo jajka, albo kabanosy. Wiemy niby od niedawna, że wegetarianizm nie ma odzwierciedlenia w polskiej tradycji i kulturze. Tyle, że ten pies to "angol" jest a za mną na rowerze zapinkala znacznie namiętniej, niż za mną biegnącym. Jest więc groźba, że sąsiadów nie ucieszymy. A może ucieszy ich inny sąsiad? Podobno wystawił na strach pluszowego misia. Nie wiem czy przypadek, ale dokładnie w dzień rocznicy powstania filmu "Miś". Cytowanie dalszych skojarzeń byłoby niepotrzebnym banałem.

    Nie tylko ptaki zakładają gniazda u dobrych ludzi. Zapamiętałem z podstawówki pewien dyskomfort, jaki mnie spotkał. Wyszedłem przed kwadrat z psem,wtedy też spanielem angolem. Chłopaki z klatki grały w piłkę. Zapatrzyłem się, a w tym czasie pies siusiał na przewieszoną przez oparcie ławki (raczej fantom po takowym, bo wówczas było wszystko i wszędzie zdemolowane) kurtkę kolegi. Trochę strzyknął, ale jednak. Wywiązała się utarczka. Na szczęście nie duża. Nie byłem może hersztem okolicy(czytaj, kapitanem drużyny), ale nie byłem też na bramce(czytaj - najgrubszy), do tego byłem posiadaczem piłki.Jakoś więc trzeba było się liczyć ze mną i moim psem, niemniej jednak smród pozostał. Zabrałem tą kurtkę do domu, żeby babcia zaprała. Ta zaprała, oddała i powiedziała, żeby się tamten nie martwił, bo tylko dobrym ludziom tak obsikują. Złapałem się za głowę. Jak ma powiedzieć jeden 13 latek rówieśnikowi, któremu przerwano mecz i pobrudzono kurtkę prawie z UNRRy, żeby się nie martwił, bo dobry człowiek widać z niego? Równie dobrze mógłbym po chińsku mówić. Babcia na to, żebym powiedział w takim razie, że to na szczęście. Jak znam późniejsze losy tego kolesia, to coś na rzeczy z tym szczęściem było.

Komentarze

Popularne posty