Podróże Salamandrą - mikrokosmos
Tym razem udawaliśmy się w dobrze znajome miejsce. Można było w
związku z tym jechać późno, w piątek po pracy i dotrzeć po
zmroku. Tak też zrobiliśmy i dotarliśmy po zmroku. Po ciemku
ustawiałem Salamandrę na noc, na wąskim placu, gdzie z obu stron
zieloność. No i tak manewruję przy włączonych światłach,
patrzę, a reflektory oświetlają gniazdo ptasie, które na ten
moment znalazło się półtora metra od auta i wyzierają z niego
jakieś dzioby. Ciekawe odczucie, jak jedziesz samochodem dwie
godziny, wbijasz się tym swoim wynalazkiem w mniej lub bardziej
dziką, ale jednak przyrodę i nagle widzisz coś takiego. Dalej
oczywiście manewrowałem ostrożniej. Bliżej zapoznaliśmy się już
za światła dziennego.
Przy
tym samym świetle dziennym przyleciał motyl. Żadna rewelacja, ale
on wleciał do auta i przesiadywał w nim. Ciekawe, bo był bardzo
pod kolor pojazdu. Podobnie jak pies. W tym właśnie rzecz. Piksel
chyba nie trawił konkurencji.
Motyl usiadł mi na nosie, a pies się
na niego rzucił. Oczywiście nieskutecznie.
Niestety
za to z kolei zniknęły skutecznie ptaki z gniazda po silnym
deszczu. Nie wiem, czy wyleciały już same na żer i nie wróciły,
czy – nie daj Bóg – unicestwił je silny deszcz.
Komentarze
Prześlij komentarz