W przyjaźni siła.I w futbolu
Powyżej, to komentarze pod postem na stronie FB Kuriera Mrągowskiego, w którym padło pytanie o powody, z jakich warto odwiedzić Mrągowo. Wzruszyły mnie. Nie wiem. Może
łatwo popadam we wzruszenia, ale pamiętam, że podobnie albo i
bardziej wzruszała mnie przyjaźń Cracovii Kraków z Czarnymi
Jasło. Cracovia to wiadomo, klub z dawnej i wielowiekowej stolicy
Polski. Z trzeciego, a teraz chyba nawet drugiego miasta w kraju co
do wielkości. Może nie tak bardzo wielokrotny mistrz Polski w piłce
nożnej jak ten, z drugiej strony Błoń – Wisła – ale jednak
klub z bodaj najbardziej rozpoznawalnego w świecie polskiego miasta.
Klub, który wprawdzie naście lat temu przebywał w odmętach
dolnych lig, ale jednak legenda. Taka Cracovia ma, a przynajmniej
jakiś czas temu miała sztamę nie tylko z nieistniejącą już
Polonią Warszawa (klasyka i model sztam), chyba Koroną Kielce,
chyba Arką Gdynia, ale też z Czarnymi Jasło. Jasło to 35
tysięczne miasto powiatowe prawie w Bieszczadach. Tam, gdzie
zamierzają osiąść zblazowany mieszkańcy Krakowa, Warszawy,
Kielc, czy Gdyni.
Było to ujmujące,
kiedy pośród osiedlowych bloków można było usłyszeć rapowanie
o tym, że przyjaźń z Czarnymi Jasło to coś wielkiego. Zasłyszane
wersy pozwalały wierzyć, że na tym świecie liczy się nie tylko
hajs i siła. Nawet jeśli ta siła znajdzie za chwilę odbicie
podeszwą kibicowskiego buta na czyichś plecach albo nawet głowie.
Mieliśmy kolegę,
który był zapalonym kibicem Cracovii, wręcz określając się
szalikowcem. W zasadzie mamy go nadal, ale mowa o sytuacji sprzed
ponad 20 lat. Kiedy zresztą klub z ul. Kałuży był w III lidze.
Dla uproszczenia załóżmy, że temu koledze było Marek na imię.
Byli kiedyś z drugim naszym przyjacielem, załóżmy że Piotrkiem,
na praktykach studenckich gdzieś właśnie w Bieszczadach.
Przebywali, może lekko wstawieni, w schronisku, z którego mieli
niebawem udawać się w powrotną drogę. No i przybyła tam jakaś
szkolna wycieczka nastolatków. Z techniku, a więc same wyrostki.
Rozsiedli się przy stołach na głównej sali. Moi koledzy mieli
trochę w czubie, więc z łatwością Marek wstał i przysiadł się
do młodzieży. Piotrek mówił, że rozmowa zaczęła się od
słynnego pytania: „kto jest kurwa mistrzem?”. Dobre sobie i też
pokazane w krzywym zwierciadle, gdy pada konieczność potwierdzenia
że klub z 700-tysięcznego miasta mistrzem, a on tymczasem w III
lidze. No i jak to w przypadku namiętności kibicowskiej i alkoholu,
atmosfera gęstniała. Według Piotrka przynajmniej. Tak to jakoś
było, że koledzy mieli opuszczać właśnie ten obiekt po chwili.
Dochodzili do drzwi wyjściowych (zapewne były one jednocześnie
wejściowymi), a przed nimi stał szpaler młodzieży z tej
kontrwycieczki, z mało pokojowymi minami. Piotrek nie należy do
osób które uważają, że dostać po ryju to koniec świata, ale
kiepski stosunek ilościowy nakazywał poszukiwania sposobu
minimalizowania strat. Klasycznie polska analiza „bić się czy nie
bić” spowodowała pewnie, że bez wniosków wyszli przez te drzwi.
Marek się nagle odwraca do ziomków wołając pytanie:
- I kto jest
mistrzem?
- CraaaCoooVia
- I?
- I Czarni Jasło!
Komentarze
Prześlij komentarz