Różni, ale swoi

Polski Związek Narciarski przeprowadził plebiscyt na swojego przedstawiciela wszech czasów. Zwyciężył, no, kto? Adam Małysz. Jak zauważył portal cieszy.pl, wygrał przed Kamilem Stochem. Najlepiej byłoby, gdyby obaj wygrywali i byli na pierwszym miejscu. Tego typu klasyfikowanie reprezentantów jest trochę ambiwalentne. Prawda jest jednak taka, że trudno przed nim uciec, nasuwa się samo.
Czy więc słuszny to wybór, Adam przed Kamilem? Kiedyś dla sportowców najważniejsza była olimpiada. Dziś trochę się już to w praktyce zmieniło. W wielu dyscyplinach inne zawody są lepiej płatne, nie raz też bardziej prestiżowe. Oficjalnie pozostaje jednak teoria prymatu olimpiady. W tej kategorii Stoch zdecydowanie prowadzi. Małysz nie zdobył olimpijskiego złota. Kamil, ze swoimi trzema złotymi, wśród nich dwoma na jednych igrzyskach, nie tylko że jest lepszy, ale wręcz lokuje się wśród najlepszych w historii tego sportu. Dla mnie osobiście jednak najlepiej o klasie skoczka świadczą kryształowe kule, czyli wygrane całych sezonów, świadczące o równej formie przez cały rok. Tutaj, z czterema głównymi kryształami, Małysz z kolei nie tylko jest dwukrotnie lepszy od Stocha, ale wręcz najlepszy w światowej historii tego sportu.
Inną sprawą jest, że trudno tych dwóch chłopaków porównywać, gdyż jako narciarze funkcjonowali w zupełnie innych czasach i okolicznościach. Małysz zwyczajnie był pierwszy. W zasadzie, gdyby nie Małysz, nie byłoby Stocha. To „orzeł z Wisły” wydobył tę dyscyplinę z zaplecza sracza.
Pod podobnym kątem i ja w pierwszej kolejności patrzę na zestawienie ich dwóch nie jako komentator, pod kątem klasy sportowej, ale jako widz, przez pryzmat dostarczanych emocji. No właśnie, emocje. W czasach Małysza emocje smakowały szczególnie, bo były „pierwsze”. W przypadku Stocha już nie.
Porównania siłą rzeczy się nasuwają. Przy ich okazji można stwierdzić, jak te chłopaki pięknie się od siebie różniły. Sportowo, co padło już wcześniej, inne mieli (lub w przypadku Stocha: mają) szczególne osiągnięcia. Małyszowi narta drgała,  ale gdy już był w sztosie, to sadził jeden rekord skoczni za drugim i przeskakiwał rywali, że hej. Stoch nie miewa rekordów skoczni, czy ekstremalnych przewag odległości. Za to tak pięknie jak on, to od rozpowszechnienia stylu „V” skakali tylko Kazuoshi Funaki i Jakub Janda. Małysz i Stoch pochodzą z różnych ośrodków narciarskich, w sposób często nieuświadamiany i nienagłaśniany ze sobą rywalizujących. Z gór o odmiennym charakterze. Inaczej przebiegała ich kariera. Małysz eksplodował lokując się w elicie, potem miał kilka lat zapaści, następnie kilka lat szalonych, potem znów różnie. Stoch do szczytu i elity dochodził jednostajnym tempem, przy równomiernym wzroście. Kamil poukładany grzeczny, wygadany. Adam teraz też, ale do tego wygadania dochodził długo, od pamiętnego wyartykułowania potrzeby kupienia „niezbyt starego golfa”. Małysz kiedyś się obnosił z byciem protestantem. Jak to wówczas Jerzy Pilch o nim pisał: „prosty luterski synek z Wisły”. Stoch klasyczny polski katolik, czemu nie raz dał wyraz.
No i wreszcie, Kamil nie stał się aż tak wielką postacią popkultury jak Adam. To mnie zresztą, w historii Małysza i małyszomanii od początku fascynuje. Przecież w czasach, gdy osiągnięć mu przybywało, działało wielu polskich sportowców ew bardziej prestiżowych dyscyplinach, zdobywających nie mniejsze laury i będących z pozoru lepszym materiałem na idola. A jednak padło na Małysza: z małej Wisły, z niemodnym już wtedy wąsem, dukającego zdania o bananie i równych skokach, osamotnionego w świecie wielkiego sportu. W sensie dramaturgicznym też się należy pierwsze miejsce. Postać na film.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty