Podróże Salamandrą - Rumunia I


Dosłownie wręcz cytując trochę już przeze mnie zapomnianego klasyka Jerzego Pilcha, „z duszą na ramieniu i sercem w popłochu” przystępuję do spisywania relacji, czy też wrażeń z naszego wakacyjnego, kilkutygodniowego pobytu i tripu po Rumunii. Z obawą, ponieważ widzę, że internet zalany jest tego rodzaju relacjami właśnie stamtąd. Można w związku z tym wpaść w niemałe kompleksy, bo ludziska w kilka dni wszędzie byli, wszystko widzieli i chyba też na szachy mieli czas. A my? Tak, to my, którzy kiedyś z lubością podróżowaliśmy 60 dni po tej samej łące na Mazurach. „Podróżowaliśmy” w pierwszej wersji bez cudzysłowu, gdyż twierdzę, że nigdy bardziej intensywnej podróży nie odbyłem niż wtedy, będąc prawie w jednym miejscu. Co zresztą zaowocowało świetną relacją, do której ponownie zapraszam, TUTAJ.
Tak to jest rzeczywiście, że ludzie w Rumunii w ciągu chwili, na tej niemałej ilości kilometrów kwadratowych i przy niezliczonej ilości atrakcji są wszędzie, jakby dzień co najmniej 68 godzinny mieli. Dlaczego tak? Albo szybcy są, albo jest to tak, jak Beata uważa, że podróży się nie relacjonuje. Podróż się tworzy post factum. W tym kontekście zawsze nam się przypomina pewien pan, poznany rok temu nad morzem. Człowiek w więcej niż średnim wieku. Pięknie mówił, pięknie opowiadał. Oprócz uroczej kompozycji zdań miał ujmującą barwę głosu i był bardzo przekonujący. Obozował niedaleko i często słyszeliśmy, jak rozmawiał z kimś przez telefon. Na pewno z mamą, która niewątpliwie była osobą wymagającą od syna życia prawie w ascezie, oszczędnie. Perorował jej, że mieszka w lesie, między choinami, a do morza ma kilka metrów. Zasadniczo można przyjąć, że było to prawdą. A wikt? Przede wszystkim jadają ryż, wymieszany z musem a antonówek, jakie zebrał u mamuni w ogrodzie. To nie wszystko. Twierdził też, że w lokalnym porcie nabywają od rybaków kręgosłupy z łososi za 5 zł kilogram i gotują z nich zupę. Bajer przedni, ale przy nim już się bardziej śmialiśmy. To były Piaski, na Mierzei Wiślanej. Port tam był, a owszem, nawet z kontenerem z darmowym prysznicem. Ale był on nie na morzu, tylko od strony Zalewu Wiślanego, gdzie rachityczne kutry już w mule wręcz stały, a więc skąd tam łososie? No i kto by się bawił w wyrywanie z nich kręgosłupów? Przede wszystkim jednak widzieliśmy go chwilę później, jak w restauracji obiad wtranżala.
Tak to zatem jest z relacjami z podróży. Czy ich tyczy się też powiedzenie prawicowej braci, że tylko prawda jest piękna? Ale jaka prawda, skoro z nią jak z dupą, każdy ma swoją? Wiadomo też, że jest święto prowda, tyż prowda i gówno prowda. Ja sam wolę chyba tischnerowskie: „nie szukoj prawdy ino kolegów”.
Która z opcji zwycięży tutaj, okaże się. Na razie dość powiedzieć, że byliśmy, objechaliśmy trochę świata, jak to ktoś po drodze nazwał, naszym "Scheratonem na kółkach", wszystko się powiodło. Zapraszam niebawem, czy to po szczegóły, czy to po wyimki. 



Komentarze

Popularne posty