Rumunia II - pies w betoniarce


Od wielu tygodni mu mówiłem naszemu psu, że z wielu przeróżnych powodów Rumunia to nie będą jego wakacje życia. To nie Mazury. No, ale przecież skoro chyba z 6 lat jeździliśmy na Mazury w dużym stopniu dla jego dobra, to teraz i raz on może się poświęcić. Skoro ja 8 godzin dziennie dymam w robocie a on nie, na moim urlopie też się może poświęcić.

Piksel dawał radę, choć szybko dawał poznać, że to rzeczywiście nie będą wakacje życia. Upalnie było, a on panikarz. Rwał się więc do każdego cienia, rzucanego choćby przez małe ździebełko trawy, jakby od tego zależało jego życie. Długo mieszkaliśmy na plaży, a nasz spaniel dekował się pod autem. 





Potem też długo podróżowaliśmy. W końcu wylądowaliśmy w Rezerwacie Apusemi. Mieliśmy nazajutrz iść w góry. Długo opowiadałem Pikselowi, jaka to będzie rekompensata tych dni w aucie, czy na plaży. Cóż? Zaraz po wyjściu z samochodu ugryzła go jakaś osa, więc miał dosyć. Do tego jeszcze chodziły tam wszędzie konie, które naszego spaniela drażnią i chyba tez trwożą. Mało że chodziły. W nocy wręcz dosłownie weszły łbami do naszego „Sheratonu na kółkach”, czyli samochodu. 

Piksel serwował wtedy mieszankę wścieku i panicznego strachu. Za to nazajutrz mógł sobie popilnować tych koni razem z kumplami z Padiz.

Mistrzostwem w wykonaniu naszego psa była jednak sprawa, która nastąpiła kilka dni wcześniej. Spaniel po to pojechał do Rumunii, żeby przeżyć ten jeden dzień. Jedną noc właściwie. To właśnie nocą dotarliśmy na słynne wulkany błotne, niedaleko Bazu. Zaparkowaliśmy noclegowo przy jakimś dużym budynku, ale na odludziu. Po krótkiej kolacji poszliśmy zobaczyć wejście na te wulkany. Jak wiadomo, okazja czyni złodziejem. Wejścia tam są biletowane, ale bez płotów, więc weszliśmy. Po drodze widzieliśmy tabliczki, że psom nie wolno. Jako że czasem „fuck the system” to nasze motto, nie oponowaliśmy, jak Piksel wbiegł za nami. Wcześniej z internetu wiedzieliśmy, że to jakieś dziury w ziemi, z których błoto wypływa. Szliśmy przy bladości latarki w miejsca, skąd słychać było jakieś bulgnięcia. Ciemno było naprawdę jak w rzici. Słyszałem tylko, że Piksel biega koło nas i że się otrzepuje. Szybko uznaliśmy, że trzeba w to miejsce wrócić w dzień. Dodatkowo ja się bardzo spietrałem, że zwierzę nam wpadnie do takiej dziury wulkanicznej, a ona taka błotnista, że po ciemku nie da rady wypłynąć czy wyjść. Kawał francy, ale nasz. Wyszliśmy z tamtego rejonu i na szczęście gdzieś Piksela usłyszałem. Znacznie mniej na szczęście go zobaczyłem w bladym świetle latarni. Tak, był na wulkanach błotnych, a potem chyba jeszcze poprawił. Widziałem, że jest brudny. Potem go jeszcze wyraźniej zobaczyłem tuż pod latarnią. To nie, żeby on przeszedł przez błoto. Gdzieś się tak wytarzał czy wytarł, że od dołu po górę wisiały na nim grudy błota. Patrzyliśmy na to podłamani. Ewidentnie i niejednokrotnie dostał się pod wpływy wulkanicznej brei. Jakby był wyjęty z betoniarki. Patrzyliśmy na to podłamani, bo w warunkach tripu vanem sytuacja nastręczała pewne problemy. Zajebiste problemy. Patrzyliśmy podłamani, przy lepszym świetle latarni, jak Piksel jeszcze dodatkowo jakby czołga się w ulicznym kurzu (a w Rumunii go naprawdę dużo), uśmiecha i szepce albo śpiewa: „Na Mazury, Mazury, Mazury...”.

Komentarze

Popularne posty