Rumunia XIII - ludzie


Strona socjologiczna naszego pobytu w Rumunii, podobnie właściwie jak i każda inna, okazała się pozytywna. Wrażenia o Rumunach przywieźliśmy co najmniej dobre. Przypomnę jednocześnie, że bywaliśmy raczej w miejscach, gdzie spotkać lokalsów normalsów, rzadziej w kurortach dla przyjezdnych, gdzie lokalsi odstawiają teatr dla przyjezdnych. Ogólnie? Rumuni z większych miast byli w elementarnym stopniu komunikatywni, sympatyczni i uczynni. Więcej jednak mieliśmy do czynienia z ludźmi z - bez urazy komukolwiek - ludźmi z prowincji. Ci z kolei,  byli niespecjalnie komunikatywni. Nawet jeśli znali języki, szybko się wycofywali, kiedy się okazało, że trzeba coś po angielsku czy rosyjsku. Nawet jeśli "spikali", byli jacyś niechętni w tym kierunku. Umiarkowanie sympatyczni, za to uczynni, "z klimatem" i przede wszystkim z niczym nie było problemu. Masz psa nie na smyczy, to masz psa nie na smyczy. Prosisz, żeby o pół metra auto, od którego jest daleko, przestawił bo ci sznurek od zacieniowania nie sięga, to przestawi, nie ma sprawy. Co najbardziej zapamiętałem?
Na plaży w Vadu kilka dni rozbita była koło nas grupa ludzi, kilka rodzin, w średnim wieku. Chyba im było głupio że są lub będą głośno, bo jedna pani z nich zaczęła nam przynosić lokalne mięsa i kiełbasy, w ilości nieprzyzwoicie dużej. Ale jak chcieliśmy coś zagadać, wręcz dosłownie uciekała. W końcu wzięliśmy pomocnika dialogu, czyli bule. Wciągnęli się w grę, jak nie wiem. Potem Beata coś tam im klarowała, że coś jest niezgodne z zasadami, na co oni, że mają swoje zasady. Grali dalej po swojemu.

Beata któregoś dnia w Vadu wracała ze sklepu i po drodze zabrała stopowicza, pana w sile wieku. Z jakąś tyczką, chyba nie należał do krezusów. Coś tam zagadywał, po czym podniósł zepsuty uchwyt do nawigacji, mówiąc: "inwalid". Wnerwiła mnie opowieść o tej scenie, bo nie lubię takich akcji. Śmiałem się, że trzeba było mu powiedzieć, że może i inwalid, ale przynajmniej ma to inwalid w czym wieźć. Potem mi było głupio, bo pomyślałem, że może facet akurat takie słowo znał i chciał coś zagadać.
(Pani i jej krowa)
Ciekawa była scena, gdy jechaliśmy "Salamandrą" Trafic takimi polami, prawie stepem, wśród słoneczników. Długo równolegle z nami jechała dosyć leciwa i postawna pani, prowadząc wóz drabiniasty.

Często mieliśmy ochotę na arbuzy, ale bywały czasy i tereny, że trudno było kupić. Po ciemku jadąc przystanęliśmy przy drodze przy jakimś straganiku z kilkoma warzywami. Wyszedł zza węgła jakiś pan na bosaka. Kilka warzyw miał, ale jak zapytaliśmy o arbuza, zaraz wyciągnął takiego kolbiastego, gdzieś spod lady. Biedak jakoś mylił liczby, po na kalkulatorze mu pisało, że 120 leja (prawie 30 euro) za arbuza. W końcu pokazał banknotami, że 12 lei. Wzięliśmy.
(Mniszka w monastyrze)
Na moście na Dunaju i na jednych wulkanach błotnych bileterzy wzięli od nas do łapy, wydając bilet, ja akurat nie mięliśmy dostatecznej liczby drobnych, albo lei w ogóle.
Polecamy opisywaną już tutaj wcześniej naszą przygodę socjologiczną w Padis, której opis z najdziecie TUTAJ

Komentarze

Popularne posty