Kara dla Japończyk, czyli jak Polak strzeże

Zdjęcie: SSR Żywiec

Ciekawą informację przekazała ostatnio Społeczna Straż Rybacka Powiatu Żywieckiego. Dokładnie brzmiała ona tak:

"Obywatel Japonii popełnił wykroczenie z art. 27 b ustawy o rybactwie śródlądowym na jednej z górskich rzek. Posiadał zezwolenie, lecz było wypełnione tak jak w tytule. Wezwany na miejsce patrol Policji również nie był w stanie odczytać danych osobowych. Dopiero po zastosowaniu programu tłumaczącego, obcokrajowiec otrzymał mandat, który musiał zapłacić gotówką. Po zakończeniu postępowania, Pan wyraził słowa uznania dla strażników oraz Policjantów, twierdząc iż łowi ryby w kilkunastu państwach w całym świecie, ale nigdy nie spotkał się z tak dobrze strzeżoną wodą."

Nie jest powiedziane, na czym dokładnie polegało to wykroczenie. Może było dużego formatu, może nie. Pod postem pojawiło się wiele komentarzy, chwalących strażników. W zasadzie dlaczego nie, skoro sam Japończyk pochwalił Polaków za dobre strzeżenie wód. Padły też uwagi, że gdzieś za granicą, niechybnie my zostalibyśmy ukarani. No więc niekoniecznie, a ja do tej sytuacji miałem stosunek całkiem ambiwalentny. 

Znane jest powiedzenie, że nieznajomość prawa szkodzi. "Ignoranta iuris noced" to chyba nawet jakaś starożytna jeszcze mądrość. No tak. Tylko że inne było prawo w starożytności, inne dziś. Można powiedzieć, że wtedy część ludzi nie miała żadnych, praw, więc nie miała czego znać, bo niczego nie mogła, a inna część nie musiała go znać, gdyż mogła wszystko. Ilość sfer aktywnego życia, a więc i ilość przepisów była bez porównania mniejsza. Dziś, czy nawet prawnik zna wszystkie. Owszem, gdzieś to jest zapisane, poruszając się po naszym świecie, teoretycznie powinniśmy i mamy gdzie się z nimi zapoznać. Nie jest to jednak łatwe. Nie szukając daleko od łowienia ryb, niech będzie takim przykładem droga leśna, po której nie można poruszać się pojazdami silnikowymi. w głębi kraju zwłaszcza, pomijając góry, jest z tym rożnie. Nie każda taka droga posiada znak zakazu wjazdu, jak też nie każda droga z drzewami jest drogą leśną, a i nie każda droga bez drzew nią nie jest. 

Sprawa dla mnie ma jeszcze inny aspekt. Wyrosłem w epoce PRL-u, kiedy to obywatel zależny był na każdym kroku od wszelakich służb, prawa obywatelskie były pojęciem mocno abstrakcyjnym, na każdym kroku trzeba było bać się tego, czy coś wolno lub nie, a tabliczki z hasłem "surowo wzbronione" wydawały się być powszechnością świata przedstawionego. Bać się, nie wolno, służby, mundur, inspektor. Zapewne nie tylko wychowanek PRL-u, ale i, albo tym bardziej człowiek z nowszej epoki nie chce być obywatelem państwa, które po pierwsze i w pierwszym rzędzie chce go ukarać i - literalnie pisząc - upierdolić za fakt niewiedzenia wszystkiego o użytkowanym świecie. Owszem, dla tego Japończyka Polska najprawdopodobniej nie jest jego państwem, jego krajem (może słynnym "tenkrajem"), ale jednak naszło mnie szybko takie skojarzenie. 

Jak już pisałem wcześniej, niekoniecznie i nie zawsze prawda zawarta była w komentarzu, że gdzie indziej dostalibyśmy sami surowy mandat. Byłem uczestnikiem sytuacji przeciwnych, na czele z jedną, którą przytoczę. W Rumunii, w parku narodowym, zaparkowaliśmy samochód na nocleg przy drodze, ale już poza asfaltem. Obok jakieś dziewczyny, Niemka i Portugalka, rozbiły z kolei namiot na klepisku. Poszliśmy sobie na spacer na górkę, zobaczyć panoramę. Oprócz panoramy zobaczyliśmy też policjantów, którzy podjechali do naszego samochodu. Nastawiliśmy się na mandat, no bo jak inaczej, zwłaszcza w dawnych demoludach. Przecież to służby, mundur? Zeszliśmy tam szybko. W tym czasie mundurowi czekali na nas i chyba też na te dziewczyny, czy też 30-letnie panie z innego świata. Zapytali się najpierw nas po angielsku, czy nasze auto. My oczywiście że tak, licząc w głowach kasę jaką mam przy sobie na gotówkowo płacony mandat. Panowie poinformowali, że to park narodowy, w którym nie można wjeżdżać samochodem poza drogi i że proszą aby przestawić. Proszą. No to my przestawiliśmy, stając obok auta dziewczyn, gdzie nie chcieliśmy być wcześniej, żeby nie "wjeżdżać im na głowę". I tyle było tematu. Policjanci następnie podeszli do dziewczyn, które owszem, miały samochód na asfaltowym małym parkingu, ale namiot obok rozbity. Je z kolei poinformowali, że w rumuńskim parku narodowym nie można namiotu rozbijać. Na co dziewczyny, że acha, nie wiedziały. W czym różnica? My z demoludów, wóz przestawiliśmy. One ze świata zachodu, to powiedziały, że tylko na jedną noc, rano się zwiną i posiadając już tę wiedzę, więcej w takim miejscu się nie rozbiją. Panowie policjanci powiedzieli ok, zapisali że panie zostały pouczone, i odjechali. Dziewczyny rano się zwinęły, nie wiem gdzie pojechały dalej. Jakże fajne wspomnienie swego rodzaju internacjonalnej serdeczności pozostało.

Japończyk pochwalił służby za "dobre pilnowanie wód", ale gdyby go tylko poinformowano, czy nie byłoby to lepszą reklamą? Oczywiście zależy tu wiele od skali przewinienia. Może było rzeczywiście istotne, a może praktycznie duperela, przy której i tak nie opłacało się mu odwoływać, zatrudniając tłumaczy. 

Poniżej nasze usytuowanie w omawianej sytuacji w Rumunii pomarańczowym autem. Po lewej samochód i namiot dziewczyn.

Komentarze

Popularne posty