Rumunia VIII - codzienność Vadu, rybki nie takie złote
Pisałem o specyfice plaży Vadu. Wiele na temat tego miejsca można znaleźć TUTAJ. Mniej lub bardziej celowo na osobną opowiastkę pozostawiłem wątek działających tam rybaków.
W rożnych
konwencjach można przeczytać, zobaczyć lub usłyszeć relacje z
życia rybaków. W wielu miejscach na świecie to źródło
spokojnego materialnie życia. Zapamiętałem jednak też piosenkę,
której śpiewane jest: „mozolny i trudny jest nasz wielorybniczy
znój”.
Jak każdy, widziałem wielkie porty, jak np.
Barcelona, ale i zatoczkę na dwa kutry, jak w Piaskach. Ciekawe, że
kontener z darmowym prysznicem w nim był. Był bo był. Jak zrobią
przekop przez Mierzeję Wiślaną, może się coś zmienić. Jak
każdy, widziałem wielkie porty, jak np. Barcelona, ale i zatoczkę
na dwa kutry.
Piaski Piaskami, ale jeszcze mniejszym portem
okazała się plaża Vadu. „Rybakowisko” stanowiła dam jedna
duża łódź. Wypływała na połowy rano, a w tzw. międzyczasie
stanowiła podporę na nasze ręce przy grze w bule, a przede
wszystkim rzucający cień parasol dla naszego psa.
Do łódki rybacy
przyjeżdżali jeepem, którym po „połowie” (wyjaśnienie
cudzysłowu za chwilę) wyciągali łódź na piasek. By moc to
spokojnie robić, wjazd n cały taki prostokąt plaży ogrodzony jest
linką stalową z tabliczką z napisem Nu Parcati.
Znój
O rybakach z Vadu słyszeliśmy chyba wcześniej. Słyszeliśmy ich obecność w poranek przyjazdu tam, ale byliśmy zbyt zmęczeni drogą, na rozeznanie sytuacji.
Potem bywali prawie codziennie. Nie udało nam
się do nich wyjść na zakupy, bo nie nasza pora. Wiedzieliśmy że
przyjechali m. in. dlatego, że przyjeżdżali z koniem, a nasz pies
bardzo nie lubi koni i rajwaj robił o tej 6 rano.
W zasadzie teraz nie wiem, po co im był ten koń. Widzieliśmy co dzień prawie, jak po łowieniu rybacy zawożeni byli gdzieś, jadąc na wózku ciągniętym przez jeepa. Jeep chyba jednocześnie zawoził ryby do knajpy.
W końcu któregoś dnia udało nam się wstać i poszliśmy nabyć ryby. Moje ówczesne dojście do łodzi rybackiej wyjaśniało, dlaczego kilka dni później i kilka linijek wyżej słowo „połów” wziąłem w cudzysłów. Połów to był bowiem bardzo umowny. Przywieźli tych ryb bardzo mało. Nie tylko, że były to same takie malutkie pipeczki ala szprotunia, to jeszcze ilość żadna. Zaledwie kilka podbieraków na dnie pokładu. Wiadomo było, że jeszcze część idzie do jakiejś knajpy, a i dookoła burty kłębiło się wiele osób. Nawet nie wiedzieliśmy, czy starczy dla nas. Starczyło.
Pewni natomiast byliśmy z Beatą, że to jakaś ciężka robota tych ludzi i zrobiło się nam ich żal. Harówa skoro świt, żeby przywieźć parę skrzynek morskiego chwastu. Do zobaczenia na filmach poniżej:
Tyle mieli
Pal licho rybki,
ciekawiły nas te zakupy tak od strony krajoznawczej. Niewiele z tego
wiedzieliśmy, bariera językowa była duża, sami lokalsi, napinkalalający po rumuńsku. Zakładaliśmy, że skoro tak chętnie
biorą te rybki, muszą one być dobre. Też wzięliśmy i
usmażyliśmy, takie se były. Małe. Za drugim razem już się
trafiły jakieś trochę większe płastugi, ale niewiele
smaczniejsze.
Tak się złożyło, że za tym pierwszym razem
mieliśmy ze sobą tylko 3 leje, mniej więcej odpowiednik 3 zł.
Pokazaliśmy im. Nałożyli tych ryb pełną miskę i jeszcze wydali
dwa leje, wzięli jednego leja. Ty m bardziej zrobiło nam się ich
żal, że za takie małe pieniądze to robią. Za drugim razem
mieliśmy 20 lei i ubaw po pachy, że za ta kasę dali nam tyle samo
ryb, co za 1 leję. Potem kolega nam opowiadał podobna historię,
dziejącą się ma Podlasiu. Pan powiedział do sprzedawcy sera, żeby
mu dal tego sera, ale nich bierze pod uwagę, że kupujący ma tylko
10 zł. Dostał za to, przyjmijmy umownie, 0,5 kg. Za nim stała
jakaś pani i poprosiła tez o 0,5 kg. Dał jej i zachciał nie 10, a
30 zł. Zapytała, czemu tamten tylko dychę? Pan odparł z
oczywistością:
Komentarze
Prześlij komentarz