Cwane bestie i ochotnicy

Omawiana poniżej akcja. Zdjęcie: GOPR Beskidy.
   Zabrzmi to pozornie niestosownie, ale trochę mnie rozbawiła sytuacja, przedstawiona w ostatnim opisie beskidzkich GOPR-owców odnośnie ich akcji ratowniczej na Babiej Górze. O akcji można przeczytać TUTAJ. Znajduje się tam najpierw taki wyimek:
„Grupa Beskidzka GOPR, od soboty wieczorem monitorowała telefonicznie dwójkę turystów biwakujących po słowackiej stronie partii szczytowych masywu, którzy odmówili udzielenia pomocy i wezwania HZS ze Słowacji.
Chwilę po 9 rano do Centralnej Stacji Ratunkowej w Szczyrku wpłynęło zgłoszenie od 2 osób znajdujących się w eksponowanym terenie po północnej stronie grani, w rejonie Żlebu Poszukiwaczy Skarbów. Jak się okazało, są to ci sami turyści, którzy biwakowali po stronie słowackiej.”
Nieźle, Polak potrafi. Komentujący internauci zaraz zauważyli, że turyści nie chcieli wezwać GOPRu słowackiego, bo on jest płatny. No to kazali się monitorować polskim ratownikom. To jeszcze nie wszystko. Monitorowani byli turyści biwakujący po słowackiej stronie masywu szczytowego. Przypuszczam, że poszli tam na wschód słońca, bo to od dawna popularne. Nie wnikałem bardzo, ale skoro po polskiej stronie nie można wychodzić na Babią z psem, bo jest park narodowy, czy rezerwat, a po słowackiej z czworonogiem dozvoleno, Tak samo pewnie jest z biwakowaniem. Tak to więc Polak zawsze zaradny. Wychodzi od polskiej strony i biwakuje po słowackiej, bo tam wolno, ale jak pomoc, to ta darmowa, kilkadziesiąt metrów dalej. Polak zawsze zaradny, tu kupi, tam sprzedo, bydzie na swoim. Przypomniała mi się historyjka sprzed lat. Pewna bliska mi osoba wybierała się z kolegami na narty w Alpy. Jeździć mieli gdzieś na granicy, dajmy na to, że Francji i Szwajcarii. Mieli ubezpieczenie działające tylko we Francji. Śmialiśmy się, że jak mu się po tej szwajcarskiej stronie nie daj Bóg coś stanie, to niech go koledzy przeciągną na stronę francuską. 
Z ambarasem GOPR-owców to jeszcze nie wszystko. Dalej było tak:
Ze stacji ratunkowej na Markowych Szczawinach w stronę poszkodowanych wyruszył zespół dyżurny (3 ratowników), jednocześnie została zorganizowana wyprawa mająca na celu wsparcie i zapewnienie dodatkowych zasobów ludzkich i sprzętu – zwłaszcza w kontekście trudnej lokalizacji poszkodowanych i wzrastającego zagrożenia lawinowego. Ratownicy przy pomocy samochodu terenowego, a następnie quada na gąsienicach i skutera dojeżdżali na Markowe Szczawiny, skąd na nartach skiturowych udawali się w rejon zdarzenia, prowadząc działania z dwóch kierunków. Po ponad 3 godzinach udało się dotrzeć do poszkodowanych, którzy po wstępnym badaniu, zaopatrzeniu i ogrzaniu zostali z asekuracją wyprowadzeni na grań.
W czasie tych działań jeden z zespołów ratowniczych przypadkowo spotkał rodzinę z dzieckiem schodząca zamkniętym szlakiem żółtym (Perć Akademicka) w stronę schroniska. Turyści byli przekonani, że znajdują się na szlaku czerwonym prowadzącym w stronę Przełęczy Brona. W towarzystwie 2 ratowników zostali wyprowadzeni na grań i sprowadzeni do schroniska – cała trójka w znakomitej kondycji, nie wymagali udzielenia pomocy medycznej.
W trakcie działań do zespołu znajdującego się w rejonie kopuły szczytowej dociera informacja o 2 osobach zagubionych na grani szczytowej pomiędzy Diablakiem a Gówniakiem. Powodem zagubienia był bardzo silny wiatr, brak widocznych oznaczeń szlaku i praktycznie zerowa widoczność. W ich kierunku udało się kolejnych 2 ratowników, osoby poszkodowane udało się odnaleźć niedaleko szczytu w niedługim czasie – okazało się, że są to 4, a nie jak pierwotnie sądzono 2 osoby. Poszkodowani asekurowani liną zostali sprowadzeni do schroniska na Markowych Szczawinach – skąd samodzielnie udali się do Zawoi.
Poszkodowani znajdujący się w Żlebie Poszukiwaczy Skarbów po wyprowadzeniu z asekuracją na grań zostali sprowadzeni na Markowe Szczawiny, obydwaj znajdowali się w łagodnym stadium hipotermii – po ogrzaniu pozostali na nocleg w schronisku." - relacjonują beskidzcy GOPR-owcy.
Szli po tamtych biwakowiczów, a po drodze pomagali jeszcze iluś innym. Wszystko to na jednej Babiej, po tygodniu prognoz o załamaniu się pogody i informacjach na temat złych warunków turystycznych wokół Królowej Beskidów. Skojarzyło mi się to z Forestem Gumpem, który w Wietnamie biegło pomóc Bubie, a co chwilę z gleby ktoś wołał pomocy i Forest go odnosił w bezpieczne miejsce. 
Wiele się zmieniło od jakiegoś czasu. Wyrosłem w atmosferze, kiedy GOPR wzywało się w naprawdę skrajnych sytuacjach. Jeśli ktoś zupełnie zaginął, złamał nogę czy doznał jeszcze gorszego, uniemożliwiającego zupełnie poruszanie się. W zasadzie to tak zakładam, że tak było, bo de facto o niewielu akcjach GOPRu czytałem. Oczywiście mowa o Beskidach. W Tatrach z TOPRem to ciut co innego, bo tam są jednak przepaście, można runąć. Dodam jeszcze, że w zasadzie kiedyś wezwać GOPR było po prostu obciachem. Widzę, że teraz wzywa się go ad hoc. Jak ktoś się źle poczuje, słabo, zmęczy. Skrajną sytuację zapamiętałem sprzed półtorej roku. Jakieś pańcie były w Beskidzie Żywieckim na wycieczce z psami, czy wręcz jednym psem. Psu się coś takiego porobiło, że nie mógł dalej człapać, w związku z tym pańcie też, a szło na wieczór. No to wezwały GOPR, który zresztą przybył. Rzecz jasna nie twierdzę, że czworonoga trzeba było zostawić, w żadnym wypadku nie. Nie sądzę natomiast, by musiał po niego ruszać akurat GOPR. Rzecz się działa w lecie, przy ciepłej nocy i stabilnej pogodzie. Pańcie mogły spokojnie poczekać w eksponowanym miejscu, aż po pisaka dotrze szwagier Sebastian lub sąsiad Grzesiek. To było zresztą w jakimś dostępnym miejscu, przy szlaku idącym wzdłuż szerokiej rozjeżdżonej drogi górskiej. Kolega męża Łukasz dałby radę swoim Pajero. Nawet gdyby miał mandat dostać od Straży Leśnej, to i tak byłoby to sensowniejsze. Zresztą daleko  nie ma co szukać, bo w przywołanym wcześniej fragmencie, na Babiej. Ratownicy monitorowali w sobotę wieczorem biwakowiczów.
Mało prawdopodobne, aby biwakowali tam właśnie od soboty. Mieli więc za sobą zaledwie kilka godzin „babingu”, a już ich trzeba było monitorować. Wychodzi na to, że ledwo rozbili jakiś wigwamik, zeszło z nich ciepło zyskane podczas wychodzenia w górę i już dzwonili po pomoc. Nieźle. Pozostaje pytanie, na co liczyli w takim razie i na podstawie czego podjęli tak dorosły zamiar wycieczki z noclegiem. Skoro biwakowali mieli pewnie taki zamiar. Tu z kolei przypomniał mi się fragment z książki biograficznej Romana Polańskiego. Kij mu tam w barki, że miał ekscesy erotyczne, książka była fajna. Opisywał, jak podjął pierwszą próbę ucieczki na zachód. Miał się skitrać we wnęce instalacji elektrycznej tego specjalnego pomieszczenia w starych pociągach, co było zamiennie z kiblami. Tak jakby za ścianką. Jeden ziomo z drugim ziomem poszli z nim do tego pociągu, żeby za nim zaśrubkować ściankę, za którą Roman od „Piratów” był schowany. Śrubek było dużo. Jak koledzy je w końcu wszystkie dokręcili i podeszli do drzwi tej kanciapki, usłyszeli walenie w wieki i wołanie Romka:
- Otwórzcie, już tu nie mogę wytrzymać.
Czytając o akcjach GOPR zastanawiam się, kto startuje w tych wszystkich zawodach typu: runmagedon, gdzie ubłoceni brną po górach i wspinają się na linach. Tyle tych ludzi, a tacy różni.     

Komentarze

  1. Chodze po górach od wielu lat i spotykam różne osoby na nie które żal patrzec ze to idzie w góry ,a idzie bo inni ida nie bedzie gorszy ,z kolejki linowej Szyndzielnis do schronidka PTTK po śniegu w baletkach bo na dole śniegu nie było na Klimczok z zielonym szlakiem przez szyndzielnie w pół metrowym śniegu jak wstał tak poszedł ,godzina 9 rano -4 śnieg mgła widocznośc 10 metrów bez czapki kijków plecaks i orientacji gdzie ten szlak proeadzi mówiác komuś czeßć ns szlaku ,często podnoszą wzrok patrżą czy mnie znają i ani me ani be ida w swoją strone ,czy to sa turyści ? ja na nich mówie modni wycieczkowicze bo teraz taka moda wjechac kolejką na góre i kawałek przejś spacerkiem po dwóch km już robi sie problem czy aby nie zabłądzili bo nie widac sklepu ,pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja znajoma miała wykupione ubezpieczenie na Słowacji. Zgubiła się na zejściu z Otargańców. Przyszła noc, wezwała HZ. Ponieważ nie była ranna, mimo ubezpieczenia wystawili jej rachunek. Proste.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty