Podróże Salamadrą - Supraśl
Ten Supraśl, ta Supraśl? Wynika z szybkiego researchu, że miasto to ten Supraśl, a rzeka to ta Supraśl. Na razie chodzi o miasto. Do niego pojechaliśmy w pewne sierpniowe i piątkowe popołudnie z Kruszynian. Przebijaliśmy się przez leśne drogi, prawie bezdroża i totalne zaułki. Po drodze spotkaliśmy się z burzą, niestety niezupełnie rozminęliśmy. Owszem, zrobiłem fajne zdjęcie, które mi się bardzo kojarzyło ze znaną piosenką Stana Borysa, jedną z najlepszych polskich.
Jak się rano okazało, staliśmy też obok jakiegoś krzyża, związanego z legendą założenia miasta, w związku z czym na starcie kilka razy tych dziejów wysłuchaliśmy od przewodnika. Usłyszeliśmy też nie raz, że w tym mieście i przy tym monasterze kręcono cykl filmów albo serial "U Pana Boga za.... piecem/miedzą...".
Poznając fajnych państwa, bodaj z Iławy, dowiedzieliśmy się o ciekawych wieczornych śpiewach w monasterze, których fajnie posłuchać. Poszliśmy więc najpierw zwiedzić monastyr. Ładnie tam było i ciekawie. Dowiedzieliśmy się od duchownego, że pop to jest w Rosji, a zdziwiły nas jego dowcipy jak to podlasianie przyzwyczajeni do bimbru oraz że w czasach pandemicznych wierni regularnie całowali szybę obrazu. Wieczorne śpiewy były bardzo ładne.
A Supraśl? Jeszcze przed wieczornymi śpiewami poszliśmy zwiedzić miasteczko. Szliśmy, a ja z niecierpliwością czekałem na te domeczki i inne klimatyczne zabudowania. Niecierpliwiłem się, kiedy to będzie. Nagle okazało się, że jesteśmy znów pod monastyrem, obchodząc całe centrum. Gdzie te etno zabudowania, które widziałem przy wjeździe? Nie widziałem. Sama zwykłość dookoła. Potem do mnie dotarło, że gdy wjeżdżaliśmy po ciemku i przy deszczy, nie było wszelkich reklam sieci gastronomicznych takich samych jak wszędzie, wystawianych banerów, aut zasłaniających widok, czy tłumów ludzi, również uniemożliwiających poznanie okolicy. Niepogoda miewa dobre strony.
Komentarze
Prześlij komentarz