Podróże Salamandrą - Orwell z Węgielsztyna

To było jak jechaliśmy wzdłuż północnej granicy, w stronę górnych Mazur. Prześlizgiwaliśmy się przez małe miejscowości o nic nie mówiących nazwach. Na przykład taki Węgielsztyn. 



Ładnie brzmi, ładnie. Wręcz bardzo ładnie, ale czy komuś coś mówi. Mnie już teraz tak, bo poza nazwą skojarzę ją z tego, że zajechaliśmy pod tamtejszą bibliotekę zewnętrzną, czy raczej wymienialnię książek. Wybrałem sobie coś, Beata też. Przyznam się, że nie miałem akurat nic na wymianę, bo tytuły jakie były w aucie, chciałem zachować. Posłałem więc im pocztą, po powrocie. Bondę wziąłem. Za to Beata dała po garach, przypaliwszy się na "Rok 1984" Orwella. Pochwalałem, bo pozycja godna. 


Dała ją do półki pod główną szybą w szoferce. Czytała, widziałem, choć nie mam zwyczaju dopytywać ile. W GUS- ie i tak rozwałało skalę jak chodzi o średni poziom czytelnictwa Polaka. Polki tak samo. Tak czy siak Orwell jeździł z nami, pod przednią szybą, przez następny miesiąc. 


Trochę po wakacjach wiozłem mamę autem. Zapytała co robi ten Orwell pod szybą, czyli - że tak to nazwę - na pierwszym widoku. Wyjaśniłem, że to przez Beatę wzięte w lecie. Minęło dużo czasu. Zrobiła się wczesna wiosna. Mama znów wsiadła do auta i po chwili zapytała o "Rok 1984" Orwella. Ponownie przytoczyłem historię tego egzemplarza. Mama na to zdziwieniem, że tyle czasu. Ja na to, że przecież to wciąż od lata, tak uniwersalne i aktualne, że mam przy sobie jak Biblię albo jak komentarz najnowszy do świata.

Komentarze

Popularne posty