Nieustająca intelektualna orgia


  Niewątpliwie najbardziej pozytywną informacją ostatnich dni, pomijając spory polityczne, była Nagroda Nobla dla Olgi Tokarczuk. Wielka rzecz. Wielka rzecz, która zyskała ciekawy kontekst w postaci udzielonego kilka dni wcześniej przez ministra kultury Piotra Glińskiego wywiadu Monice Olejnik, w którym to wicepremier powiedział, że czytał kilka książek przyszłej noblistki, ale żadnej nie dokończył. Czegokolwiek by o tych słowach nie myśleć to trzeba przyznać, że się wstrzelił. Nieodległa czasowo informacja o Noblu już teraz powoduje, że Gliński już teraz zasługuje na miano pechowca roku, jeśli nie dziesięciolecia. A sama wypowiedź? Mocno rozkminiona została w przestrzeni internetowej, de facto skrytykowana. Miałem z jej oceną spory problem między innymi dlatego, że oglądałem tę rozmowę. Była ona dla mnie zresztą sporą męczarnią, gdyż złego zdania jestem i o Glińskim jako ministrze i o Olejnik jako dziennikarce. Wyznaję jednak zasadę, że czasem trzeba się poddać takiej masochistycznej czynności, aby  móc się kompleksowo wypowiedzieć oraz nabyć bezgotówkowej, acz trochę cierpieniem nacechowanej, wiedzy o świecie. Po obejrzeniu stwierdziłem, że późniejsza rozkmina tego zdania jest trochę wyrwana z szerszego kontekstu atmosfery i niesprawiedliwa. Gliński wielokrotnie Olgę Tokarczuk chwalił i werbalnie wyraził poparcie dla niej ze strony czy to jego samego, czy to ministerstwa. Generalnie zresztą został zaproszony do programu, którego osią najczęściej jest wałkowanie tego, co Władek uważa o Antku. W tym konkretnie przypadku został zaproszony po to, żeby powiedzieć, że Tokarczuk jest antypolska i pluje na swój naród. Monika Olejnik kilkukrotnie go na te kwestie naprowadzała, prawie że pytając wprost. Minister jednak, mniej lub bardziej zamierzenie nie wszedł w to. No to wzięto na kulturoznawczy warsztat krytyki zdanie o niedokończeniu. 
  Może i jest się czego uczepić. W jakimś stopniu i sensie pewnie zgodziłbym się z opinią, że minister kultury, przeczytawszy coś bądź nie, nie powinien czegoś takiego, w sposób tak klarowny mówić. Może i tak. Zafascynowała mnie jednak ilość krytyki i drwiny z tego wyznania w kraju, w którym ze statystyk wynika, że czytelnictwo to jakieś skrajnie ekscentryczne dziwactwo. Dane świadczą, że nie czytają lub czytają w  kuriozalnie niewielkiej ilości nawet obywatele, którzy z uwagi na wykonywany zawód  lub misję powinni czytać bardzo dużo. Taka krytyka padała w kraju, w którym odnośnie czytelnictwa od dobrych dwudziestu lat zadziwia mnie pewne trudne do pojęcia zjawisko. Bardzo często miałem okazję obserwować niemałą liczbę rodaków,  którzy będąc majętnymi i wykształconymi ot tak sobie zostawiali grube kilkadziesiąt złotych na obiad, którego z takich czy innych powodów nie dojedli, zaraz o nim zapominając. Chwilę później wydali niemało na kawę lub piwo. Ci sami ludzie, gdy mieli w następnej kolejności przeznaczyć 5, 10 czy nawet 15 zł na książkę, pięć razy przeglądali tę monetę lub banknot czy warto przeznaczyć na przedmiot de facto trwały, który potem można komuś przekazać, jak już przeznaczali, ręce im drżały jak dziewczynce z zapałkami. Dobrze, że przynajmniej sprzedaż tytułów Olgi Tokarczuk wzrosła o kilka tys. procent.
  Miałem już do sprawy nie wracać, ale wyłowiłem dziś pewną ciekawostkę. Poszukiwałem w internecie jakiejś książki z drugiej ręki. Nie chodziło o Olgę Tokarczuk której, przyznam się, ministerialnie też z reguły nie doczytywałem do końca. Innej, której nie było w wirtualnych antykwariatach ani na allegro. Zerknąłem z ciekawości, chyba pierwszy raz w życiu, na Marketplace na FB. To, że nie było tam kategorii „książki”, nie zdziwiło mnie, bo na allegro od dawna były w podkategoriach. Na FB musiałem bardzo poszperać. Większość wyszukała mi się ścieżką: różności/sprzedaż garażowa.   

Komentarze

Popularne posty