Rumunia VII - Vadu, eksplozja na plaży



Po kilku dniach pobytu na plaży w Vadu wypadało się w końcu przebiec. Wiadomo, że jogging plażowym piaskiem ma nie tylko znaczną uciążliwość, ale przede wszystkim niewątpliwą romantykę. Wziąłem więc psa i puściliśmy się w stronę Mamai.


Minęliśmy zagęszczenie plażowiczów i biwakowiczów, potem ich rozrzedzone grupki i pojedynczych przedstawicieli, aż w końcu zostaliśmy sami na przestrzeniach. Dobiegliśmy do czegoś, co usytuowane było poza plażą, a wyglądało jak zasieki. Skojarzyłem wtedy, że na google maps, to plaże Vadu od Mamai oddziela coś, co chyba jest poligonem. No, ale z wolnego i dbającego o przepisy kraju przyjechałem. Rumunia, już po pierwszych kilometrach, wyglądała mi na taki sam kraj. Pomyślałem więc, że skoro nie ma zakazu przejścia na samej plaży, to biegniem dalej. Natrafiliśmy na jakiś leżący na pisaku zamknięty pojemnik metalowy, okrągły, jakby dane pudło taśmy filmowej. Pisało na niej po angielsku, że eksport do Malezji i żeby nie otwierać w USA. Popędziliśmy dalej. Pędziliśmy niezbyt długo, ponieważ za chwilę, na trawie poza plażą zobaczyliśmy wieżyczki czołgów z z otwartymi włazami. W zasadzie to ja zobaczyłem, pies ma niżej oczy, mógł tego akurat niuansu nie wyłowić. Uznałem, że starczy. Nie, żebym się wystraszył, ale pacyfistą jestem, a czołgi to czołgi. Odbój, zawróciliśmy stamtąd. Beata mnie potem pytała, czy te czołgi były czynne, czy jakieś z demobilu. Tak, kurde, podszedłem i pisało że aktualizacja a.d. 2018.
Nie kojarzę teraz, co wydarzyło się najpierw wydarzyło nazajutrz przed południem. Chyba kilkukrotny przelot śmigłowca wojskowego nad nami. Moja kochająca żona zaczęła wołać w niebo, wskazując na mnie palcem: „To on, to on tam wczoraj był!”. Jako troskliwy pańciu pokazałem na psa i zawołałem w niebo, że on też.


A potem coś strasznie pierdolnęło. Wiem, że to nie najładniejsze określenie, ale trafne. To nie był huk ani głośne uderzenie. Po prostu coś pierdolnęło i to mega głośno. Popatrzyliśmy się w stronę poligonu, a tam unosił się piaskowy grzyb. Za chwilę perdolło ponownie (skracam to wulgarne słowo, żeby krócej w uszach wybrzmiewało, a w oczach wyglądało). Tym razem udało nam się to jako tako sfilmować.



Jakoś przetrawiliśmy to zdarzenie, nie zakładając, żeby miło jakikolwiek wpływ na naszą jakże świetlaną przyszłość. W któryś z późniejszych dni zobaczyliśmy rano, jak na poligon jadą ciężarówki z żołnierzami. Potem znów były wybuchy. Z przybyłym niedawno Polakiem, który na eksplozje patrzył przez lornetkę, stwierdziliśmy, że nie mają obciachu.

Nad głowami

Inną przygodę z militariami w tle mieliśmy na początku pobytu w Vadu. Leciały nad naszymi głowami odrzutowce wojskowe. Kilka sekcji. Nie napiszę, że eskadr, bo pacyfistą jestem. Sunęły z południowego wschodu. Leżąc na plaży patrzyliśmy na nie i byliśmy prawie jak bohaterowie filmu: „Ostatni dzień lata”. Beata powiedziała: „pewnie do Polski lecą”. Najpierw się zacząłem śmiać, potem zmitygowałem i zapytałem ją: „Skąd wiesz?”. Skojarzyłem, że to 15 sierpnia, a w defiladzie w Katowicach miały wziąć udział wojska Rumunii. Ot, jaki przypadek. Oczywiście zawołaliśmy, żeby przekazali pozdrowienia prezydentowi Andrzejowi Dudzie, a ode mnie, odrębnie, mojemu ulubieńcowi wicemarszałkowi województwa śląskiego Wojciechowi Kałuży.



Komentarze

Popularne posty