Podróże Salamandrą - kartka z dziejów stosunków przygranicznych
Wiele
czasu minionego lata spędziliśmy w pewnej słowackiej,
przygranicznej wsi, eksplorując jej wyjątkowe uroki. Jednym z tych
uroków jest spokojna i odludna plażka nad rzeką, gdzie spędzaliśmy
jeden z upalnych weekendowych dni. Rozmawialiśmy, czy też
medytowali patrząc na mniej niż my leniwą rzekę i nagle zza jej
zakola wyłonił się jakiś starszy pan w woderach i z wędką taką,
co się pstrągi łowi. Pomachaliśmy sobie, podszedł do nas i
wywiązała się rozmowa. Pan okazał się Czechem, mieszkającym w
Jablunkovie. Bardzo sobie chwali otwarte granice i to, że może na
te rybki przyjechać do Oravskiej Polhory, bo u nich już nie ma
takich rzek, takich, ryb. Miło pogadaliśmy. Uprzedzając pewne
fakty trzeba już teraz napisać, że w czasie tego samego weekendu
zaznaliśmy tam, ze strony młodego Słowaka naprawdę dużej
grzeczności i uczynności. Nie tylko to, bo wówczas też odkryliśmy
kolejne urokliwe miejsce w tej samej miejscowości. Marzyłem o nim
potem przez wielotygodniowy wyjazd do Rumunii, ponieważ w tym drugim
miejscu notorycznie brakowało cienia, a w Polhorze nie
zeksplorowaliśmy rejony z pięknym lasem, klasycznymi choinami.
Marzyłem i doczekałem się. Udaliśmy się tam na vanowanie w połowie września. Dojechaliśmy po ciemku, przed godz. 23.00. Wiedzieliśmy, że parkujemy za zakazem wjazdu, ale podjęliśmy ryzyko. Ryzyko? To było de facto 150 metrów za zakazem wjazdu, w pierwszym miejscu, gdzie można było stanąć nie dewastując roślinności, na żużlowym parkingu pod domem leśnictwa. Obudziłem się szczęśliwy, że będę mógł się długo wgapiać w te piękne drzewa. Z jakiegoś powodu niestety wyszedłem z auta i prawie momentalnie usłyszałem jakieś wołanie. Coś: „ej, gde tam stajete. Odjeżdźajte bo dzwonie na police”. Patrzę, a tam jakiś Słowak, autochton widać, o ruskim wyglądzie, drze się jakbym mu pół lasu ściął albo „sparkował” 3 metry w głąb miejsce na tym parkingu. Machnąłem coś ręką, że dobra, za chwilę, myślałem że odpuści. A ten się nakręcił, podchodzi i woła, że jak nie odjadę do 3 minut to on dzwoni po policję. Myślę sobie, że nawet gdyby policja w sytuacji oderwanej miała to gdzieś i chciała poprzestać na upomnieniu, to jak „ruski” zadzwoni, to będą musieli już mandatować. No to idę za kierownicę, żeby się cofnąć o te 100 metrów. Byłbym mu zapomniał ten, eufemizując, incydent, gdyby nie ostatnia kwestia. „Ruski” się nakręcił i wołał: „Stawajcie Poljaki tam u siebie, a nie tutaj”. Siadam za kierownicę i myślę sobie, no ok, też o tych Polakach nie najwyższego mniemania jestem, ale jak to tak? Po to Lech Wałęsa płot przeskakiwał, po to Staszek Piotrowicz do prokuratury przenikał, po to premier Morawiecki baty zbierał, po to piszący te słowa plakaty PZPRowców zrywał, żeby były granice otwarte i by przy nich takie rzeczy słyszeć? Myślę sobie dalej i w zaciszu kabiny mówię do „Ruskiego”:
- A
niech no cię kurwa w Castoramie albo Liroyu zobaczę!?
Komentarze
Prześlij komentarz