Rumunia XIV - noclegi bez skrępowania

Jak przystało na vanowców, sporo nocy podczas wyjazdu do Rumunii spędziliśmy w różnych i niekoniecznie typowo ku temu przeznaczonych miejscach. Przedstawię je, bo mogą się to komuś okazać przydatną informacją, a nieraz same w sobie to ciekawe historie. Warto dodać, że w samej Rumunii nie płaci się za miejsca parkingowe inne niż kemping. Na Słowacji natomiast, no niby też darmowo, ale nie zawsze jest możliwość. Spania samochodowego na Węgrzech nie zaznaliśmy. 
Pierwszy nocleg przypadł nam nad Zalewem Domasa na Słowacji. Jechaliśmy tam przez Presov, Był to upalny weekend i na długo zapamiętam widok z tego Presova, jak pod marketem cyganie przywieźli do samochodu taki mega duży wózek pełen wody mineralnej.


Nad Domasą spaliśmy po poleceniu przez kogoś w internecie, że fajnie, dostęp do wody. Dla nas nie było źle, ale żeby wyjątkowe miejsce to też nie. Oczywiście spotkaliśmy Polaków, którzy tam jeżdżą od kilkudziesięciu lat. Klimat bardzo jak nad Soliną. Spaliśmy blisko wody, przy ładnych widokach, ale przy drodze, w ciasnym i nasłonecznionym miejscu. Jakiś starszy Słowak musiał się przywalić, że pies nie na smyczy.  Pływali tam tylko w jednym miejscu, natomiast ryby tak hałasowały iż wydawało się, że walenie grasują. Brzeg tam jest bardzo gliniasty, jak na Jez. Orawskim od strony Bobrova. Nie potwierdziliśmy wirtualnej informacji o swobodnie dostępnej wody pitnej w knajpie. Była natomiast widoczna z daleka pompa ze studni, tuż przy wjeździe na główną drogę. Popularna i z dobrą wodą. A parking był TUTAJ.






Granicę węgiersko-rumuńską, jadąc w tamta stronę. przekraczaliśmy na wysokości Satu Mare. Pewnie była to Petea. Jechaliśmy w nocy. W Satu Mare nie znaleźliśmy dobrego miejsca do nocowania. Pojechaliśmy dalej. Za ileś kilometrów zaczęliśmy się wspinać serpentynami. Stanęło jednak na  tym, że zatrzymujemy się na nocleg. Droga była dosyć wysokiej rangi i miała takie miejsca parkingowe na poboczach, ale uznałem, że nie chcę nocować tak tuż przy jezdni. Na następnym zakręcie serpentyny był jakiś hotel bez ogrodzenia. Stanęliśmy pod hotelem, spało się bardzo dobrze, mimo że rano auta śmigały.






O nocy na trasie transfagarskiej pisałem TUTAJ, polecam zerknąć na tamten odcinek. Potem z kolei przyszedł czas na Vadu, a potem drogę powrotną. Nie widzieliśmy, jak będzie z parkingiem przy wulkanach błotnych. Ostatecznie okazał się bardzo duży, spokojny. Zajechaliśmy w nocy i byli sami na wieludziesięciu metrach kw. Poszliśmy pod dach do knajpy na późną kolację. Trochę zły byłem rano na siebie. Przy knajpie, na tyczkach, rosły winogrona. Patrzyłem czy są owoce, bo chciałem sobie zerwać, ale nie było. Parzyłem bez latarki i to był błąd. Za dnia zobaczyłem całe kiście. Taki był w nocy spokój, taka okazja żeby zerwać.  






W Sighisoarze trafił nam się bardzo praktyczny nocleg. Na parkingu pod Lidlem. Takim wypasionym Lidlem, z łazienka i ubikacją. Zdjęcia nie mam, ale Lidl to Lidl. Był dostęp do wody, dużo miejsca, bezpiecznie i blisko nazajutrz do zabytków.
Po drodze spędziliśmy jeszcze dwie fajne noce w Padis. Potem powrót do Polski i jazda nocą przez Węgry i fragment Słowacji. Przejeżdżaliśmy przez Słowacki Kras i znów nastały późne godziny. Wjechaliśmy w jakąś dosyć małą miejscowość, gdzie mogliśmy się przekonać, że  stadion we wsi lub miasteczku to dobra opcja dla awaryjnego noclegu. Dużo miejsca, siedziska, WC.







Komentarze

Popularne posty