Jechaliśmy
z z Bohonik do Kruszynian trasą i przez miejscowości, w odniesieniu
do których termin "zadupie" byłby eufemizmem pięciolecia.
Gdzieś tam majaczyła granica białoruska, gubił się zasięg, my
trochę też. Jakieś Babiki, jakiś kierunek na Usnarz, stajnie,
błoto, walące się chałupy.
Przed
Kruszynianami na mapie naszych przystanków mieliśmy jakieś Krynki.
Beata wypatrzyła w "guglu", że są tam cztery dawne
synagogi i rondo, co ma najwięcej w Polsce i prawie w Europie
wylotów. Uznaliśmy, że trzeba zobaczyć, żeby nie brnąc
rozdeptanym do imentu szlakiem znanych Supraśli, Hajnówek, czy
innych Tykocinów. Ale kurde Krynki? Jak zawsze byłem dobry z
geografii, w tym i geografii naszej Mandżurii, tak o Krynkach nie
słyszałem. Takiej wsi, a tym bardziej jak to miasto. Jest
Kryspinów, albo Krzyki, ale Krynki?

Tuż
przed miasteczkiem jechał za nami ktoś, z kim byliśmy w meczecie w
Bohonikach. Tyle, że teraz skręcił w kierunku Kruszynian. Stracił
albo zyskał. Wjechaliśmy do Krynek i prawie od razu wjechaliśmy na
to rozlicznie wjazdowo-wyjazdowe rondo. Wycofaliśmy się jednak, bo
chcieliśmy jeszcze obiad zrobić i trochę innego socialu. W jakiejś
drodze zatrzymał nas zakaz wjazdu, a właściwie dojazdu do granicy.
Nie przyglądałem się mapie i nie miałem świadomości, że
jesteśmy tak blisko - jak to określa rzeczniczka SG - "linii
granicy".
Szukając
historii
Jadąc
do ustronia wjechaliśmy w drogę. przy której był najpierw kirkut,
potem cmentarz prawosławny. Stanęliśmy obok tego drugiego, z
widokiem na przygraniczne wzgórza i PGR. Przyjechał jakiś pan,
który zajechał klasyką, jak to za komuny było lepiej, bo praca
była, a teraz PGR stoi. Przede wszystkim jednak uświadomił nas, że obóz dla uchodźców i generalnie ta awantura jest tuż obok, w promieniu kilku albo kilkunastu kilometrów.
Zobaczyliśmy na cmentarz prawosławny, który - według rozmówcy - jest renowowany.
Potem na kirkut, który podobno jest największy, żydowskim cmentarzem żydowskim na Podlasiu. Nekropolie te oddziela jakaś ferma, szczelnie wytapetowana naklejkami o zakazie fotografowania. Jest to dziś rzadkie, w związku z czym Beata stwierdziła, że musiała być jakaś afera co najmniej medialna na tle tych cmentarzy, przez co teraz się boją. Klimat trochę jak w filmie "Pokłosie".
Kirkut rzeczywiście okazał się duży, z bogatą historią, acz trochę zapomniany. Jak to kirkuty. Co jednak bardzo rzucało się w oczy, przynajmniej mnie, na jego tle stanął komin spółdzielnianej kotłowni, co budziło kiepskie skojarzenia historyczne.
W następnej kolejności zjechaliśmy do centrum, szukać tych czterech synagog, co na takim małym obszarze wydawało się zjawiskiem. Z jakim efektem? Mimo, że miasteczko malutkie, trochę pojeździliśmy.
Cztery synagogi figurowały w google maps. Tyle że jedna niby jest, ale jej nie było wcale w realu. Może budynek jako taki stoi, ale jest już czym innym i nie do poznania. Druga u Billa Gatesa była, natomiast wikipedia wyjaśniła, że to już tylko pusty plac i trochę kamieni. Ale z naleźć, to znaleźliśmy.
Dotarliśmy natomiast do dwóch innych synagog. Jedną była Synagoga Kaukaska. Datowana na 1850 rok. Obecnie znajduje się w niej Gminny Ośrodek Kultury i Sportu.
Druga budowla, to Synagoga Chasydów ze Słonimia. Ta też z połowy XIX wieku, ale w czasie wojny mocno zniszczona. Duża, efektowana. Obecnie jest własnością prywatną, mocno zapuszczona. Po uliczce dzieci śmigają na rowerach, a przed synagogą stroi biblioteczka przydrożna, pełna wiekopomnych dzieł kronikarskich na temat Jana Pawła II.
W Krynkach byli też uchodźcy, o czym w następnej części.
Komentarze
Prześlij komentarz