60 dni bez prądu - Dziennik wakacyjny XV

9.07.2014 (sobota)

    Wcześnie dzisiaj wstałem. Trzeba w zasadzie napisać, że w ogóle tutaj wcześnie wstaję. Jakiś czas temu nie pomyślałbym, że w wieku 41 lat będę najwcześniej wstającym osobnikiem na całkiem już mocno zaludnionej łące. Zwłaszcza wśród przedstawicieli, za przeproszeniem, proletariatu i nie najmłodszych roczników. Trochę po godzinie 6 było. Wstałem wcześniej, żeby ponownie przed upałem na rower wyruszyć. Niewiele to dało, bo o tej 6 rano już była nieprawdopodobna lampa. Jakby jej na noc nikt nie wyłączył.
Wyjście nie tylko z uwagi na „wczesnoporanny upał” nie było takie proste, jeszcze trzeba było odstawić cały rytuał z psem. Tak wcześnie rano niech już na pewno za mną nie wyje. Wziąłem go najpierw na siku za obejście. Bo to nie jest tak, że on się gdzieś w granicach naszej leśnej posesji załatwi. Tym razem z rożnych powodów wziąłem go na smyczy. Przeszliśmy pod lasek, metr za naszą drogę. Trzymałem niby mocno za smycz, którą Piksel ciągnął, ale wiedziałem, że trzeba rżnąc przysłowiowego głupa i popuszczać. Z powodu tego, że za drogą schabowy leżał w trawie. Słusznego obwodu, fajnie wypieczony. Samemu mnie ślinka pociekła, ale do borówek czy malin nie smakuje, więc nie konkurowałem ze zwierzakiem. Nie zdążył chyba jeszcze schrupać, patrzę, a tam drugi. Pies okazał się szczęściarzem dnia. Zjadł tych kotletów co najmniej 6. Nie wiem ile dokładnie, bo kupki smakowe wydzieliły tyle tej swojej substancji, że padło mi na oczy. Skąd się tam wzięły? Ciekawostka nie mniejsza, niż pobyt rzeszy ludzi na tym pobliskim polu namiotowym. Sprawa pierwsza, jak te kotlety przetrzymały noc? Przecież chyba nikt ich nie wyrzucił chwilę przed nami o 5 rano? Obleciało by właściwie. Większość psów z łąki jest wiązanych lub zamykanych na noc. Nasz nie, ale od kiedy jest więcej ludzi, nocami się nie szwenda. Nawet jak uwiązane, odstraszają dzikszą zwierzynę, która przez upał i tak jest raczej pochowana. Pewnie je wyrzucili ludzie z obok stojących kamperów. Bardziej intrygujące zatem dlaczego? Przy tym słońcu mogły się zepsuć, ale przecież to widać przed smażeniem, po co marnować gaz na takie zabiegi? A może się pokłócili. Jedno drugiemu te schabowe wypomniało, albo skrzyczało za to że zbyt słone i w efekcie wszystkie wylądowały w trawie. Szczęśliwa ziemia, te Mazury. Devolaje w trawie rosną. To będziemy mieć nad czym się zastanawiać wieczorem przy ognisku. Wszakoż lubimy sobie wszystko na wieczór racjonalizować. Nawet „schaboszczaki” w chaszczach. Albo ich nie wyrzucili tylko odłożyli sobie na jutro. W takim razie ja ruszam na rower.
Ponownie nie obudziłem w sobie buntownika i nasadziłem „chałer na dynię”. Chyba bez znaczenia, już po pierwszych metrach czułem, że mimo poranka słońce i tak nieprawdopodobnie operuje. Pojechałem bez planu na podróż. Generalnie celów dla roweru miałem bardzo wiele, ale nie na ten dzień., w ten dzień postanowiłem zaimprowizować.
    Dojechałem wzdłuż jeziora do Zgonu. Tą drogą mogę już jeździć z zamkniętymi oczami. Potem puściłem się asfaltem do Rucianego. Nie długo. Szybko mianowicie wyłowiłem leśny skręt i kierunek, anonsowany przez biały wapienny drogowskaz, do Krutyńskiego Piecka. Zacząłem zatem pruć tymi leśnymi drogami. Upał w tamtej części puszczy nie wydawał się straszny. Znalazłem się w Krutyńskim Piecku i tam przejechałem przez most. Popatrzyłem chwilę na Krutynię i pobliską śluzę.
19.07.02
Pojechałem w lewo, do samej wsi Krutyń, jednak skręciłem przed nią w prawo, drogą której również nie znałem. Po kawałku lasem znalazłem się w miejscu, które uznałem, że jest Golkowem. Puszcza zmieniała się tam w pola, by po chwili roztoczyć się przede mną w jakąś prawie nie kończącą się sieć parkurów i wybiegów dla koni. W Gałkowie właśnie jest jakaś duża stadnina. Oglądałem ją jadąc powoli.
19.07.11
Po lewej zobaczyłem bardzo ciekawy obrazek, który w zasadzie nadawał się na zdjęcie, na które w tamtym momencie nie miałem warunków sprzętowych, poza tym z wysiłku wszystko mi się trzęsło i pot zalewał oczy. Mianowicie w oddali polem jechał ktoś na quadzie i jakby gonił lecące dokładnie i równo nad nim stado bocianów. Pedałowałem trochę wolniej przez wieś. Co rusz widziałem, jak do jakichś willi i innych chałup wjeżdżają fury na warszawskich rejestracjach. Przybywają pewnie na łikend. W gruncie rzeczy ucieszyło mnie to Gałkowo. Z tamtego rejonu chciałem przeskoczyć, via Wojnowo, w rejon Karwicy Mazurskiej i tamtej strony puszczy. Tyle, że w samym Gałkowie źle skręciłem i myślałem że jestem przed Wojnowem, a to była dopiero Ukta. Swoja drogą Ukta to też ładna mazurska miejscowość, znów z nie wiadomo skąd wziętą nazwą. Po bokach pola i las, a przez środek droga, rzeka Krutynia. Kilka kilometrów i byłem w Wojnowie. Jak dla nas i od dawna to chyba najładniejsza miejscowość w tym rejonie. Bardziej chyba przez aspekt etnograficzny, niż przyrodniczy. Owszem, płynie tu i Krutynia, i trochę boru jest, i jezioro. Głównie to jednak chałupki w skali skansenu, cerkiew i klasztor staroobrzędowców.
Najpierw oczywiście trafiłem na plażę miejską. Kawałek piachu na d Krutynią, , przy moście. Zawsze mnie to miejsce fascynowało, bo de facto totalnie odlskulowe, a pełno tam dzieciarni kąpiącej się i skaczącej do wody z mostu. Też jak na starych filmach.
19.07.2
19.07.3
Pojeździłem chwilę po głównej drodze wsi.
19.07.4
W końcu jednak stwierdziłem, że skoro nie byłem nigdy w słynnym klasztorze, to czemu teraz nie zajechać. W zasadzie czas jest, zawsze się o tym słyszało dużo i będąc blisko, nie widziało.
19.07.5
Staroobrzędowcy(filiponi), to jacyś buntownicy i odszczepieńcy od prawosławia. W ujęciu ludycznym i plastycznym wyróżniają(właściwie to wyróżniali, bo już ich za bardzo nie ma) się tym, że nie używają nożyczek. Noszą zatem długie włosy i brodę. Musieli zatem uciekać z Rosji – no nie, tutaj już oryginalni nie byli – i nawiedzili Mazury w pierwszej połowie XIX w. Klasztor w Wojnowie właśnie był ich główną siedzibą, prawie dosłownie nad jeziorem Duś. Najpierw to była pustelnia, potem klasztor. Potem niby sobie trwał, choć wielu braci wracało do prawosławia i był coraz mniej liczny. Przełomem XIX i XX wieku, skutkiem rożnych polityk stał się klasztorem żeńskim. W 2006 zmarła ostatnia zakonnica i teraz jest tam agroturystyka. Historia może nie powala, ale faktem jest, że Wojnowo to główne skojarzenie ze staroobrzędowcami w Polsce.
19.07.6
19.07.7
Zajechałem rowerem w zasadzie jeszcze rano, już w pełnym słońcu, ładnie było. Chwilę posiedziałem. A, co fajne, to znalazłem na drzwiach ogłoszenie, że we wtorek będzie w Wojnowie jakiś wernisaż fotograficzny i że zapraszają. Trzeba będzie pójść. Choćby po to, żeby zobaczyć, jak wyglądają wernisaże i wystawy fotograficzne na Mazurach i w Wojnowie. Potem przejechałem taką boczna drogą w kierunku Rucianego. Tam dopiero był odpał. Najpierw piękny asfalt przez pola, potem kilka kilometrów takiego zadupia, że może i mogłoby z Notystem konkurować. Pagórki, jeziorka w kształcie i rozmiarze oczek wodnych, trzciny, pastwiska, lasy, krówki, tak można sobie jechać i jechać.
19.07.8
19.07.9
 Do Rucianego jako takiego nie jechałem, pojeździłem trochę po drogach puszczy, przez Pranie i Karwicę między innymi. Wdałem się zatem w puszczę. Znowu magiczne retro torowiska.
19.07.10Jechało mi się jednak jakoś bardzo trudno. Długie asfaltowe drogi, lekko pod górkę. Jak już wjechałem w leśny trakt, to z kolei piaszczysty, na którym trzeba było walczyć o utrzymanie równowagi. Do tego to wszędobylskie słońce. Cóż? Lekkie rozczarowanie. Wszak rok marzyła mi się ta jazda po puszczy, a tu taka klapa. Trochę kilometrów jednak zrobiłem, generalnie w bardzo ładnych okolicznościach przyrody i krajobrazu.
Po południu zaliczyliśmy pływanie po jeziorze na dmuchanych sprzętach. Niektórzy o lekko pustawych żołądkach, wybrańcy znaleźli jeszcze jakieś kotlety.
Kolejny raz mieliśmy okazję się przekonać o charakterze tutejszej ludności, czyli między innymi niechęci do zarabiania pieniędzy. Administratorka przywiozła od jakiejś gospodyni jajka. Ale tylko wybranym i nie za dużo. Nie tylko jajka zresztą przywiozła, ale jakąś znajomą. Panią która, jak się potem okazało jest z warszawy, a wydawało się że z Muuuurzasichla. Kobieta pewnie pod sześćdziesiątkę, która będąc tu dwie godziny, przez dwie godziny wiecznie gadała. Nie bronię jej, ale czyniła to tak głośno, że jeżeli jakieś pajęczyny w drzwiach mrągowskiej księgarni jeszcze się uchowały, spadły już na pewno. Słyszeli ją pewnie nawet w Zgonie. Hamacząc i przygotowując ognisko mieliśmy niezły ubaw. Pani ogólnie miała prezencję takiej przekupy z Krupówek. Do tego taki przeciągający sposób mówienia. Do tego i głównie klasyczne dla ludzi prostych teksty, jak to jest do kitu i jak to kiedyś było lepiej.
A najgorsze, kochaniutcy moi, to te geje”
Co oni od tych dzieci chcą”
Przy tym akapicie to miałem już skrajny ubaw. Nie bym obierał jakąś stronę w sporze, ale takie fajne ucieleśnienie starcia starego z nowym, żywcem jak z kabaretu. Kiedyś według pani było lepiej. Lepiej było i zaraz mi się przypomniała anegdota, jak to za komuny było według jakieś faceta lepiej bo za komuny na 10 piętro wybiegał po schodach bez zadyszki, a teraz to już ledwo wychodzi wolnym krokiem. Kiedyś było według pani lepiej. Nic nie było, bieda była, tylko się dostało pajdę chleba ze śmietaną i cukrem albo nie i biegło w pole, ale było lepiej. Ło Jezusie, jak było lepiej. Tak. Pani była głodna, po tej kromce musiała biec w pole i zapinkalać cały dzień w polu, by na wieczór kłaść się z dziesiątką braci w jednej izbie. Ale było lepiej. Bo była piękna i młoda.
Tak się zresztą teraz nad tym zastanawiam. Praktycznie od starożytności istniała tendencja w rozumowani i świadomości, którą jakiś czas temu uczeni zwali nawet „syndromem dawnych czasów”. Czasów „naszych”, w których było lepiej. Skoro od starożytności utrzymuje się taki trend, to de facto co pokolenie jest coraz gorzej. Świat od zawsze zmierzał od jakiejś wielkości do zera. Bardzo kolokwialnie i literalnie rzecz ujmując, powinno to wszystko już dawno pierdolnąć. Tymczasem ma się, jak mój stół. Trzyma się coraz mocniej, stabilniej i pewniej, daje coraz więcej możliwości i funkcji.

Komentarze

Popularne posty