Bezcenny - Zygmunt Miłoszewski


Nie była to pierwsza książka tego autora, z którą miałem do czynienia. Wcześniej czytałem „Uwikłanego”, co zachęciło mnie do następnych książek Miłoszewskiego. „Bezcenny” to generalnie rzecz o tym, jak czteroosobowa grupka ludzi poszukuje pewnego znanego obrazu. Konkretów tutaj pisał nie będę, gdyż w przypadku powieści kryminalnych, czy sensacyjnych jest to sztandarową odmianą absurdu.
Trudno i dziwnie mnie pisać o „Bezcennym” z kilku powodów. Po pierwsze, powieść to była i jest bardzo popularna, a mnie z nóg nie zwaliła. Po drugie, posiada zdecydowane walory, które w moim odbiorze na dłuższą metę stają się wadami. Ciekawości atrakcyjności nadaje mnoga ilość wątków zwłaszcza wyprowadzanych z początku. Potem jednak staje się ich za dużo, zaczynają męczyć i wprowadzać czytelnikowi zamęt w głowę. Zwrotów akcji od jakiegoś czasu jest już trochę za dużo. Podobnie jest ze stylem tej powieści. Z początku imponujący, godny najwyższych pochwał. Barokowe wręcz i detaliczne opisy dzieł sztuki, czy przebiegu sytuacji. Drobne skoki akcji poprzedzane są wieloma akapitami prezentacji sytuacji we wszelkich możliwych aspektach. Z czasem jednak też robi się do drażniące i nużące. Owszem Krajewski też regularnie i drobiazgowo opisuje Breslau frazą bardzo długą i wyglądającą jak wyjętą z eseju o historii kultury. Tyle, że spod jego czcionki te zdania wychodzą ot tak sobie, z dużą łatwością. Miłoszewski wydaje się płodzić swój styl trochę jakby na siłę, pretensjonalnie i według podanego szablonu. Godna uwagi i pochwały może być w „Bezcennym” gruba warstwa erudycyjna, masa informacji z dziedziny historii, czy historii sztuki. Problem z kolei w tym, że to jednak powieść sensacyjna a nie esej i czyta się z małym zaufaniem dla prawdziwości tych informacji. Książka zatem trochę przegadana.
Może odmienność w stosunku do tej książki moim i innych wziął się stąd, że spodziewałem się kryminału sensu stricto. Tymczasem „Bezcenny” to powieść sensacyjna, którego to gatunku miłośnikiem nie jestem. W sensie ogólno filozoficznym zresztą wyznaję teorię wszędobylstwa przypadku. Życie to nie szachy. Nie wierzę w wywiady, w możliwość wpływania przez szare eminencje na politykę globalną. Nie wierzę w to, że jak stojący na zamarzniętym jeziorze facet rzuci przed siebie petardę, to ta spowoduje pęknięcie kry takim niesamowitym zygzakiem, że pod wodę idą tylko przeciwnicy miotającego. Wolę coś w stylu „Uwikłanego” i Szackiego, czyli większego prawdopodobieństwa.
Nie bardzo wierzę też w koegzystencję takiej grupy, jaka zespolona została w książce.
To takie moje przytyki, wynikające z popularności „Bezcennego”. Generalnie jednak książka jest ciekawa, wciągająca i na pewno warta przeczytania. W dawnej skali szkolnych ocen pewnie dałbym jej -4/4.

Komentarze

Popularne posty