Opowiastka przedwigilijna


Nie jestem smakoszem ryb, zwłaszcza karpi. Może dlatego, że mamy w domu akwarium. Nie, nie o to chodzi, że zjadam je i się przejadam. Jakoś tak, widzi się, jak one żyją, pływają. Karp, to mogła być jedna z nich, z planami, marzeniami. No, ale wiadomo, tradycja to tradycja, na „wiliję” się wtrząchnie. Stroiłem się na tą Wigilię. Układałem poszetkę, zerkając na akwarium i ujrzałem widok, który zawsze wywołuje we mnie spory wkurw. Mianowicie taki mały gupik zaiwaniał ile wodnego tchu w skrzelikach, starając się zdążyć za gąbkę filtra, a za nim – majestatycznie jak żaglowiec miliardera – ale i bardzo szybko sunął skalar, żeby gupika zeżreć. Zawsze, jak coś takiego widzę, zaczynam pukać w szybę i wołać: „zostaw go”. Momentalnie prawie, podkręcony emocjami, podbiega pies, wskakuje przednimi łapami na blat (nie jest aż takim cyrkowcem, żeby wskakiwać tylnymi) i zaczyna szczekać. Tak było i teraz. Chwilowo coś to dało, malutki, może i w Wigilię porodzony gupik, zdążył za filtr. Na razie się mu upiekło, wiecznie przecież patrzył nie będę. Wkurza mnie to, z czysto ludzkiej empatii. Taki skalar czyni sobie akwarium poddanym i kradnie innym marzenia. Poza tym wkurza, bo akwarium nasze mało kiedy jest jakieś bogate w faunę i florę, w związku z czym każde żywe stworzenie czyni w nim prawie wielokrotność stanu. Duże jest, dwustulitrowe, ale cóż? Jak się co raz to wyjeżdża na dwumiesięczne wakacje, to jest jak jest. Nawet pozorny chwast akwariowy, jak się mawia o gupiku, bardzo pożądany, a tu jakieś zjadanie ryb się odbywa. Poszetkę doukładałem, ale karpie to mi tym razem za cholerę nie smakowały, po takim widoku. Ekologizm srogizm, życie po prostu.

Komentarze

Popularne posty