Na czas nieokreślony, ale brać się kiedyś trzeba

Tak jak pisałem ostatnio TUTAJ, gołębica z jajem zalęgła się nam na balkonie i nie można było eksmitować. Zmuszeni byliśmy wyjechać ponownie, acz uprzedzę, że tym razem nie na wakacje czy w celach rekreacyjnych. Wróciliśmy, na balkonie mały gołąb. Już nie pisklak, z piórami, a one najładniejsze nie są.                                                                                                                                      No i siedzi. Rodzice zerkają z sąsiednich balkonów, albo nawet pobliskiego dachu. Trochę mnie to drażni. Wystarczy, że mnie śledzi non stop Ziobro, Bill Gates, google, 5G i jeszcze oni? Kolejne trudno. Inna rzecz, że Kowidek - tak gołąbka wdzięcznie nazwaliśmy - mógłby już powoli, no, ewakuować się bo ileż można sprzątać? W końcu nas sąsiedztwo zacznie dziobać jak gołębie ziarno. Postawiliśmy więc na małą katalizę i skoro rodzice nie, to sami zaczęliśmy Kowidka prowokować, żeby się już uczył latać. Do szkoły znaczy się, wiecznie tu siedział nie będzie. Bierz się chłopie,  jak to Maj okrutnie napisał: "Twój czas już minął, jesteś". Zwłaszcza, że do czynszu się nie dorzuca. Trzeb aby mu trzy miesiące podarować, ale na szczęście umowę mamy na gębę, na czas nieokreślony, a więc miesiąc. W tym czasie niech się nauczy latać i fiu. Nauczycieli chyba musi zmienić, ponieważ nasza kataliza okazała się nieskuteczna. Schował się za wiadrem-donicą. Może następnym razem. Każdy kiedyś się uczył latać, mało komu się udało za pierwszym razem.

  

Komentarze

Popularne posty