Podróże Salamandrą znowu - znowu policjanci i uchodźcy

Po wielu dniach i nocach deszczu zjechaliśmy w sobotni wieczór w pewne piękne miejsce pod Włodawą, nad Bugiem. W zakolu rzeki postawiona była duża wiata grillowa, co ciekawe i dla nas ważne, z dostępem do płynącego prądu. Tuż nad Bugiem, czyli tuż przy granicy. W miejscu, gdzie od zawsze kisiło się ogórki.


Fajnie było i ładnie. Bardzo się ucieszyliśmy z takiego fajnego miejsca. Stanęliśmy tuz koło wiaty i położyli się spać podszyci pewną niepewnością, albo nawet niewiarą, że przy obecnej sytuacji z uchodźcami na granicy, coś takiego może się udać. Położyliśmy się spać z tą lekką niewiarą. I co. Przyjechała grupa ziomków i nawet nie wiem, kiedy odjechała, bo ciemno było. Jeszcze przed północą przejechał koło nas jakiś quad z niebieskim reflektorem. Usłyszałem jakieś "kurwa mać" i quad zniknął.

Spokój był przez około pół godziny. Potem podjechał duży bus. Stanął tuż koło nas, świecąc reflektorami po szybach. Okazało się szybko, że to policja. Nie pamiętam, czy wołali coś, czy pukali, czy tylko namiętnie świecili, ale otworzyłem okno, mimo iż nie musiałem. Pan policjant poprosił dokument, ale specjalnie się mu nie przyglądał. Wnętrzu samochodu też nie. Nie pytał nawet, ile nas jest. Zapytał za to, czy śledzimy media i czy wiemy, że jest niebezpiecznie. Ja mu na to, że w tych właśnie mediach mówili, iż w ten rejon przyjechało tysiąc wojska, to chyba jest bezpiecznie? Pan, ze jednak nie i żeby odjechać gdzie indziej. Na przykład pod kościół, to tylko kilkaset metrów w bok. Nie przekonał nas. Jak mu to powiedziałem, zasugerował, że może dokładniej wziąć na warsztat fakt, że stanęliśmy de facto nie w miejscu gdzie się staje, tylko obok, na chodniku. Ja z kolei przypomniałem sobie, że od kilku dni mi klakson nie działa. No i pewnie jeszcze niejedno by się znalazło. Zastanawialiśmy się co dalej i trochę tez czekaliśmy co oni zrobią. A oni nic. Stali, reflektory policyjnej blaszanki świeciły nam w szyby i najwyraźniej czekali aż zaraz pojedziemy. Uznaliśmy, że gra jest niewarta świeczki i, mimo iż miejsce przepiękne i funkcjonalne, trzeba się brać. Policjanci najwyraźniej czekali aż to zrobimy, a jak nie zrobimy, to pewnie będzie inna rozmowa. Postanowiliśmy pojechać pod ten kościół, brzegiem kilkaset metrów dalej, który był jeszcze bardziej na granicy, ale fakt że przy drodze. Ubaw za to miałem, jaka to przy okazji indoktrynacja, bo rano będzie niedziela i pewnie suma. Dbają o nasze nawrócenie. Odjechaliśmy i stanęli na noc na parkingu pod kościołem.

Rano rzeczywiście obudziły nas śpiewy kościelne. Ciekawie patrzyło się na tych klęczących pod kościołem, gdy kilkaset metrów dalej wypycha się ludzi, w tym kobiety i dzieci za granicę, takich uchodźców jak rodzina Chrystusa i pewnie większość klęczących pod tą świątynią to popiera.

Wróciliśmy na dzienne godziny na piękne miejsce nad Bugiem, z którego nas nocą wyprosiła policja, bo powiedzieli mundurowi, że ok, w dzień można. Tak dokładnie, to Kiszarnia w Orchówku. Czyli miejsce, w którymś kiedyś w rzece kiszono ogórki. Teraz widocznie na bazie tradycji zrobili z tej Kiszarni miejsce relaksu i popijaw. 


Po godzinie przyjechał WOP-ista na quadzie. Ale numer bo przyjechał z hektarów, wyjął z wielkiego kufra mały, szary zwitek i wszedł do pobliskiej sławojki. Co istotne, nie w pełni zamknął drzwi, żeby słyszeć co mówimy chyba. Przypomniał mi się film pt. "Szpiedzy tacy, jak my".

Ostatecznie okazał się miłym facetem. Wyjaśnił, że straż graniczna nie potrzebowała policjantów żeby nas przegonić i że ogólnie, żeby być w miejscu, w którym jesteśmy, a w którym całą noc mieliśmy być, to trzeba wcześniej dać znać straży granicznej. Nawet poza kryzysem. Nie zmieniło to oczywiście nijak faktu tego, że do dziś żałuje tego miejsca i że realnie zetknęliśmy się z kłopotami, związanymi z kryzysem uchodźców. 


Komentarze

Popularne posty