Wszystko co kocham - Jacek Borcuch


    Bardzo mi się podobał pewien fragment programu „Szkło kontaktowe” w maju, przed wyborami do europarlamentu. Prezentowali filmik wyborczy, może spot może nie. Konkretnie chyba ten, na którym Palikot jechał samochodem z Kaliszem. Oczywiście było to w tonie naigrywania się z poziomu tych płodów umysłu. Po prezentacji Tomasz Jachimek pokiwał głową, mówiąc: „istny Bergman”.
Niedawno w jakichś wiadomościach wyłowiłem, że na TVP Kultura ma być emitowany film polski pt. „Wszystko co kocham”, przedtem natomiast odcinek jakby cyklu, który się nazywa bodaj: „Jedna scena”. Reżyser filmu komentuje jakąś scenę z niego. W przypadku tegoż miała to być „scena na plaży”.
Film „Wszystko co kocham” Jacka Borcucha bardzo lubię, choć oczywiście też Bergman to nie jest. Ma dosyć typową fabułę, ciężar przekazu nie powala, jest dosyć przewidywalny. Jednocześnie ma fajny klimat, dobrze się go ogląda, jest dla mnie, prawie z moich czasów. Ma w sobie coś naturalnego. Bunt jest międzypokoleniowy, a nie polityczny. Nastoletni punkowcy z początku lat 80-tych w tym filmie mają pryszcze na gębach i słynne koszule flanelowe, nawet via ekran czy monitor, widać i czuć, że należycie śmierdzą potem. Bardzo lubię, od wielu już lat, grę i Kościukiewicza i Gierszała. Film ma w sobie to „coś”, zdecydowanie.
A „jedna scena”? Zdziwiło mnie, że akurat ta została wybrana, scena na plaży. Uważam, że są tam lepsze, wręcz takie prawie kultowe. W scenie na plaży chyba chodziło oto, że para bohaterów, nagich, dywagowała na temat wyjazdu jej i jej rodziny na zachód. Teraz pamiętam, że padały tam bardzo standardowe teksty, też raczej nie Bergman, ani nawet Bareja.
Mnie bardziej podobało się kilka ostatnich scen:
Na koncercie w szkole, w stanie wojennym, kapela głównych bohaterów miała grać jakieś patriotyczne prawie pieśni. Publiczność jęła skandować: „solidarność, solidarność”, a ci grać swojego trochę zbuntowanego rocka.Scena z dużym powerem. Kojarzyła mi się od początku z „Człowiekiem z żelaza” Wajdy. Filmem, który może nie miał jakiejś wybitnie mądrej treści i przesłania, ale niesamowitą energię w sobie. Zwłaszcza dla pewnych ludzi, oglądających w pewnym czasie. Podobne cechy miał ten koncert.
Jeszcze lepszy był fragment późniejszy. Po tym koncercie rodzina głównego bohatera „popłynęła” na całej linii. Tatę i mamę wywalili z pracy, w konsekwencji z mieszkania, zapomnieć obaj synowie mogli o studiach. Po tym wszystkim ojciec wrócił do domu. Syn, buntownik, załamany wynurza się z pokoju i zaczyna:
- Tato...
A tata od razu na to:
- Wiem synu. To miało być inaczej.
Tą scenę faktycznie uwielbiam. Fajnie było też potem. Chłopak się wkurzył, jął kij hokejowy i zdemolował samochód faceta, który po tym koncercie na nich zakablował (samochód? - wartburga). Potem, to końcówka zupełna filmu, znalazł się z tą hokejówką na jakimś nadmorskim molo. Idąc szybko wyskakuje jakby w górę z kijem uniesionym jak oręż do góry. W tym momencie, przy fajnej muzyczce, obraz staje się jakby rysunkowy czy komiksowy, postać zastyga w bezruchu, pojawiają się napisy.
Może w scenie na plaży, czy raczej słabości reżysera do niej, chodzi o bardziej przyziemny aspekt? Aktorka na plaży, to Olga Frycz. Bardzo mi się podobała jako prawie dziecko, często wtedy grała. Teraz dorosła, stała się jedną z wielu i grywa byle gdzie. Ponadto związała się poza zawodowo z reżyserem Borcuchem, który dla niej porzucił Ilonę Ostrowską, „amerykankę” z Rancza. W scenie na plaży Olga Frycz występowała z nagim biustem. Może reżyser Borcuch to wtedy się w niej zadurzył, albo w nich, i dlatego akurat tą scenę zapamiętał.
Wiem, wyczytałem na jakiejś okładce brukowca niedawno, że jednak reżyser Borcuch wracał będzie do Ostrowskiej, ale nie mogłem się oprzeć takiemu miodnemu wątkowi.
Film „Wszystko co kocham” polecam, warto obejrzeć nie tylko dla biustu Olgi Frycz, link poniżej.

Komentarze

Popularne posty