60 dni bez prądu - Dziennik wakacyjny XI
13.07.2014
Po dwóch dniach dżdżystych, kiedy „warszawa” nam przywiozła deszcz, na
dzisiaj prognozują, oni czyli zwłaszcza mój telefon, upał. Właściwie to
prognozują jakieś mega upały na dłuższy czas. To dobrze. Niedziela
trzynastego. Piłkarska niedziela. W Brazylii dzisiaj będzie mecz
finałowy mistrzostw świata w piłce nożnej. Argentyny z Niemcami,
Widziałem już taki finałowy zestaw krajów, dwa razy. W Meksyku, w 1986
roku i cztery lata później. Obie strony wygrały po razie. Skoro finał
dzisiaj, to trochę w łeb bierze moja teoria o omijaniu pechowego
trzynastego dnia miesiąca. Zawsze te imprezy rozpoczynały się w piątek.
Mundial w Brazylii w czwartek. Znalazłem temu takie wytłumaczenie, że w
piątek było trzynastego, Brazylijczycy to naród niemniej chyba katolicki
niż Polacy, więc chcieli uniknąć rozpoczęcia w tradycyjnie pechowy
piątek 13. A tu i tak trafiło na trzynasty, choć na niedzielę. Tak
trafiło, że oni nie zagrają.
Mam
sporą szansę obejrzeć ten mecz. Warszawiacy zjechali, a oni mają
wszystko. Na pewno mają też telewizor i będą oglądać.Podczepię się.
Kiedyś już tego doświadczyłem. Fajny, ciekawy klimat. W puszczy, na
łące, pośród sosenek, telewizor płaski i gapie dookoła. Dwa lata temu
tutaj kończyliśmy spływ. Akurat w dniu, kiedy Polacy grali na
olimpiadzie z Rosjanami w siatkówkę. Jak to często, tak i wtedy,
oczekiwania wobec nich były duże, właściwie medalowe. Tymczasem z
Rosjanami nie tyle że przegrali, ale właściwie oddali zupełnie ten mecz.
Patrzyłem na ostatnie piłki i obojętność warszawiaków na twarzach,
która mnie dziwiła. Bo zastanawiałem się jaka będzie reakcja po meczu i
który pierwszy w sosnę rzuci krzesłem. A tu nic. Stoicki spokój. Wszyscy
kiwnęli głowami i się rozeszli. Ja też poszedłem. Jeden z warszawiaków
ma bardzo donośny głos. Minęły dwie godziny i nagle pośród leśnej nocy
słyszymy właściwie nie krzyk a po prostu mówione słowa tego z donośnym
głosem, które leciały na cały powiat: „Te ch.je pie....ne. Te dziady. Za
moje podatki tam sk......ny pojechały. Kto ich tam puścił”. Widocznie
długo do pana docierało, co tak naprawdę się stało. Fajny klimat był. W
puszczy, na łące, pośród sosenek, stek leci od drzewa do drzewa.
Do
południa sobie poszperałem w wolnym, smartfonowym internecie, zobaczyć
co tam o meczu piszą. Trafiłem na coś, co mnie tyleż samo nie zdziwiło
wcale, jak i zdumiało bardzo. Kto będzie komentował spotkanie
piłkarskie? Oczywiście! Dariusz Szpakowski. Wychyliłem czerep spod
kopuły. Spojrzałem na te prastare sosny. Ileż one już widziały. Ale czy
widziały finał piłkarski, który komentowałby kto inny niż Szpakowski?
Chyba nie. Bardzo ciekawe zjawisko, jak dla mnie. Dziesięciolecia
mijają, facet trwa na stanowisku i trwają władze, trzymając go tam. Ileż
to rzeczy zdążyło się już w tym czasie zmienić, obsada tego fotela nie.
Komuna była i upadła. Grały i zakończyły grać całe pokolenia piłkarzy.
Czesław Miłosz spokojnie dokonał bardzo długiego i owocnego żywota(po
dokonaniu było już po polsku, mniej spokojnie). Jacek Kurski któryś już
raz zmienił partię. Jerzy Pilch już wielokrotnie pić przestawał i znów
zaczynał, pisząc o tym powieść. Jest w tym wszystkim pewna różnica.
Czesław Miłosz wielkim poetą i intelektem był. Jerzy Pilch pisarzem też
nie najgorszym. Przynajmniej na etapie powieści „Pod Mocnym Aniołem”.
Jacek Kurski, jakkolwiek jest to według mnie kawał …...., to jednak
wyszczekany i dobry polityk. Zalet natomiast Szpakowskiego na stanowisku
komentatora nie widzę prawie żadnych. No, może jedną, którą ów Dariusz i
tak nadużywa.Mianowicie potrafi czasem słowem i zdaniem wytworzyć
emocje. Słynne:
„Leśniak, Jezus Maria, strzelaj....”
Tyle,
że czasem wytwarza je za bardzo. Podnieca się jak dziecko w
przedszkolu. Gdy grałem w starszakach z Grześkiem w wojnę, znacznie
łatwiej szło mnie pohamowanie okazywania emocji.
Miąższ
i jądro Szpakowskiego jako komentatora, to minusy. W najmniejszym
stopniu nie „czyta” i nie interpretuje gry. Na temat piłki nożnej ma
mniej do powiedzenia niż ziomki z połowy podstawówki. Gorszy jednak jest
aspekt następny. Facet ma przecież kolosalny problem ze skleceniem w
języku polskim zdania pojedynczego złożonego, które byłoby poprawne od
strony gramatycznej, stylistycznej i logicznej. O jego sensie już nie
mówiąc. Po prostu ględzi, cedząc z siebie kwestie bez sensu i znaczenia,
nic w życie i dzieje świata nie wnoszące. Tolerowałbym to, że ów
Szpakowski jest taki kiepski, gdyby się pojawił taki nagle. Ale przecież
te prawie 30 lat, od kiedy Szpaku komentuje, to czas, w którym można by
skończyć prawie dziesięć rożnych kursów czy wręcz studiów retoryki,
historii sportu, wszelkiego innego „wygadania”.
Wiele
lat temu krążył po internecie, w postaci załącznika emailowego, plik
zawierający jakieś 8 stron cytatów słynnych wpadek polskich komentatorów
sportowych. Oczywiście dwa na pięć należało do Dariusza. Szczególnie
zapamiętałem kilka, z czego jedno jednoznacznie negatywne:
„Córka już wie który jest tata, w sensie żużla”
Od
tamtej pory mi się ten cytat przykleił do ust. Gdy ktoś się mnie
dopytywał o moje słowa, w jakim one wypowiedziane sensie, odpowiadałem:
„w sensie żużla”.
Zdarzyły
się mu też wpadki w gruncie rzeczy całkiem ładne, mające swój urok czy
poetykę. Na ten przykład zdanie: „dostałem informację ze studia, że z
transmisją już jest wszystko w porządku i możemy dalej oglądać mecz we
dwójkę”.
Jasne.
No przecież, że pan Darek mecz komentuje dla mnie. Nie mam wówczas ani
krzty wrażenia, że patrzy nas w te telewizory ileś milionów. Albo takie
bardziej freudowskie:
„Ze Stadionu Wembley wita państwa Dariusz Ciszewski”.
Tekst,
jaki był teraz w internecie, też był ciekawy. Mianowicie jego autor
sugerował kontrowersyjność pana Dariusza. Ten z kolei skupił się na tym,
że to internetowy hejt. No i rzekomo największą jego przewiną jest to,
że czasem źle wymawia nazwiska. Przecież jak – według niego – na
przykład nazwisko Amerykanina pisze się „Kowalski”, to nie wiadomo czy
wymawiać „Kowalski”, czy „Kałolski”? Fajnie. Mimo upału zmroziła mnie
świadomość tego, jak facet sam sobie strzela w stopę. Owszem,
językoznawstwo to nie matematyka, ale i tak rządzą nim konkretne reguły i
definicje. Tolerowałbym świadomość i wiadomość, że Szpakowski nie wie
jak wymawiać nazwiska, ale nie ttoleruję jego wmawiania mi, że nie ma na
te wymowy definicji.
Mecz
moja gwiazda będzie komentować wespół z Grzegorzem Mielcarskim. W
przenośni i dosłownie, bo kiedyś chyba grał w reprezentacji. Na pewno
olimpijczyk z Barcelony, pamiętam że strzelił bramkę Włochom w tym
turnieju. Uważam, że od dawna sportowcy – choć może akurat futboliści
nie wiodą tutaj prymu – wysławiają się tak, że komentatorzy zacniejsi
oracyjnie niż omawiany wcześniej Dariusz mogą popaść w kompleksy.
Kiedyś, jak zapytali zwłaszcza górnośląskiego piłkarza, jak też strzelił
bramkę, padało takie: „no, patrze, a tu bala leci, no to żech strzelił i
jest”. Teraz następują naprawdę strzeliste popisy retoryczne. Tylko
akurat nie Mielcarskiego, nie wiem czemu jego oddelegowali. Jakoś tak
się śmiesznie zapowietrza przy tym komentowaniu.
Wystarczy, że człowiek na chwilę zerknie w internet i zaraz go dopada
narzekactwo z domieszką przyduszenia doczesnością, zapomina po co
przyjechał na wywczas. Skończy się mundial, to i do internetu będzie się
mniej zaglądać. Żeby o celu nie zapomnieć, poszliśmy na spacer. Nie
wiem jak tam z borówkami, za to wiem, że są już maliny. Nazbierałem
trochę na deser. Kolejne dary, za naszego pobytu.
Po
powrocie spreparowaliśmy małe ognisko. Kuchenka i duża butla jest, ale
smak z zadymionego dużo lepszy, jak dla nas na dziś. Stolica
przyjechała, to trzeba było się pokazać zgodnie z naszym rodzimym
„zastaw się a pokaż się”. W końcu żadne korzonki, czy makarony z
jagodami, mięcho było.
Słusznie domniemałem. Nowi mieszkańcy pola mieli telewizor, zaprosili
mnie. Fajny klimat, mundial z sosnami w tle. Pierwsze pytanie chyba,
jakie mi zadano, to czy widziałem tą stopę przy ubikacjach? Droga pani,
po trzech tygodniach, to nie wiem, czy jest tutaj coś, czego nie
widziałem. Klasycznie mieli. Boczuś z grilla, piwko na plastikowym
stoliku. Zainteresowanie meczem było średnie. Większość czasu
prezentowali sobie nabyte przez ostatnie miesiące wszelakie mniej lub
bardziej biwakowe i mniej lub bardziej potrzebne sprzęty. Coś mi się
wydaje, że zostaną ofrankowani ksywą „gadżeciarze”. Ogólnie miła
nasiadówa.
A
mecz? Niemcy w drugiej części dogrywki strzelili na 1:0 i wygrali.
Należało się im od wielu lat i wielu turniejów prawie tą samą ekipą
pukali do bramy piłkarskiego raju, wrzeszcząc znane z „Czterech
pancernych” „aufmachen”. Trzeba przyznać, że od dawna grają nie tylko
skutecznie – co było zawsze ich cechą, ale i efektownie – czego kiedyś
byli istnym zaprzeczeniem. Rozkminiana przez mnie często Argentyna ma
srebro i niech się cieszy. I tak to więcej, niż zasłużyli. W sensie
bardziej ogólnym, to nie dałem sobie wmówić Szpakowskiemu, jakiego to
wspaniałego widowiska jesteśmy świadkami. Mecz żałosny, nie było co
oglądać. Nie zdziwiło, finałowe spotkania od dawna nie są warte
oglądania. Była możliwość, to oglądałem. Bo półfinału Niemców z Brazylią
to naprawdę żałuję, chyba jedynego skutku pobytu tutaj.
Skończył się zatem „trzynasty”. Skończył się też trzeci nasz tydzień
tutaj, zrobiło się znacznie bardziej ludnie i upalnie. Jest
fajnie.Bardzo fajnie.
Komentarze
Prześlij komentarz