60 dni bez prądu - Dziennik Wakacyjny V
30.06.2014
Kurde, już cały tydzień tutaj jesteśmy, ale ten czas leci. Dzisiaj
rano odjechali Niemcy od kampera Iveco, fajni barwni ludzie. Żegnaliśmy
się, jakbyśmy co najmniej dwa tygodnie razem spędzili. Cóż? My pewnie
nie zobaczymy długo takich z tak zbajerowanym wozem. A oni nie wiem
kiedy zobaczą następnych, którzy spędzają 2 miesiące wakacji w erze
postindustrialnej, postmodernistycznej, po lub przednowoczesnej, itp.,
itd.
Obadałem,że można już zbierać borówki, owoce leśne, przez bardziej
poetycko usposobionych zwane jagodami. Bardzo ciężko się je zrywa, ale
na niskobudżetowych wczasach trzeba jakoś kuchnię zasilić, a do tego
pozytywistycznym czynem zagłuszyć ewentualne wyrzuty sumienia,
spowodowane labą. Nici z tego, bo cały dzień dzisiaj leje i to
porządnie. Siedzimy zatem w namiocie, czytamy i gadamy, pies czasem
podłogę za kabiną z nudów zryje.
W pewnym momencie coś pierdolło i nie był to piorun. Zwaliła się
niestety moja konstrukcja meblowa, koronna jak na razie, organy,znaczy
się, trochę naczyń się posypało.. Nie wytrzymała jedna poprzeczka, albo
jej mocowanie. Zresztą jak chodzi o dokładne ustalenie przyczyn to
Macierewicz jest w drodze, natomiast ja muszę pomyśleć, jak wzmocnić i w
najbliższym czasie to zrobić. I więcej Einsteina, mniej kryminałów,
potem tak się to kończy. Dobrze, że nic się nie rozbiło.
Skutkiem pogody dzień zatem kontepmlacyjny. Siedzimy z Beatą pod
dachem, pijemy kawę i patrzymy na mokry las i jezioro. Jezioro też
Mokre, tyle że wielką literą. Śmiejemy się, jacy to jesteśmy hipsterzy,
mimo że grubi. Większość z naszych znajomych i rodziny pewnie nie
wyobraża sobie, że w pracy na pytanie - „gdzie jedziesz na urlop” -
odpowiedź będzie inna niż Egipt, Chorwacja, Karaiby. A tu Mazury, w
krzoki. I to na dwa miesiące. Cóż? Takie czasy, że często miejsce urlopu
obrazuje może nie tyle status społeczny, co bardziej aspiracje i plany
co do niego. Nie wiem, czy to dobrze, że się odkrywamy z naszym
miejscem, bo wedle powyższej strategii i logiki wyjdziemy na kloszardów.
Przy tej samej kawie jeszcze się pozżymaliśmy w temacie iluzji. Beata
wyciągnęła na wokandę sprawę naszego biwakowania, że to jakaś iluzja. Ja
na to, że tak bym tego nie określił. Owszem, w naszym przypadku to
pewnie rzeczywistość chwilowa, czasowa. Ale żadna iluzja, no przecież
organy pierdzielły, a gdyby to była iluzja, nie miałbym tej ponownej
roboty. Realny, twardy byt. Meble na przykład, uciosane z porządnej
brzózki, a nie chwilowego, zaraz się walącego paździerza, i w dodatku
wziętego na kredyt, czyli własność bardziej banku. To dopiero jest
iluzja. Sporządzony wieczorem budyń będzie z rzeczywistych i właściwych
substratów mącznych, a nie paracośtam od Dr. Oetkera. Znajomi to ci,
którzy ewentualnie rozbiją się obok – na razie nikogo nie ma – a nie
pseudoznajomi z portali społecznościowych. Jaka iluzja zatem?
Krótkotrwałość, co jedynie.
Założyłem koszulkę, którą nabyłem sobie niedawno na ciuchach, z Che
Guevarrą. Nie żebym był takim jego zwolennikiem, ale ciekawa geneza jest
wdzianka. Wszedłem do sklepu z założeniem, żeby nabyć kilka koszulek z
fajnym nadrukiem, tak do lasu czy w góry, na wakacje. Powiedziałem sobie
w myślach, że na przykład z Che Guevarrą, bo zawsze mi się podobał ten
znak graficzny. No i na trzecim z kolei wieszaku był Ernesto, w kolorze
khaki zresztą. No to go właśnie zabrałem do lasu. Beacie wyszedł ciekawy
dizajnersko temat. Zabrała takie, raczej małe, lustro z Ikei. Boki
oplotła szarym sznurkiem i powiesiła przed wejściem. Klimatycznie
lusterko wygląda i podoba mi się brodacz z mojej koszulki odbijający się
w nim, jak wchodzę.
Kilka
dni przed wyjazdem byliśmy u znajomych i opowiadałem temat z bluzkami.
Kolega, który ma pewne poglądy i jest z nimi dosyć ofensywny na to, czy
ja nie wiem, że propagowanie symboli komunizmu jest prawnie zabronione.
Na takie słowa to najpierw mnie wygło, potem wyprostowało, zwłaszcza że
znamy się dobrze ponad 30 lat. Mówię, że traktuję to jak symbol
popkultury a nie komunizmu, a przede wszystkim że zabieram ją by iść do
lasu po drewno, a w takich okolicznościach i na koszulce to chyba żadne
propagowanie. Teraz się śmieję, że taka byłaby moja oficjalna linia
obrony. Gdybym chciał propagować, ubrałbym ją w Egipcie, albo na plaży w
Rowach, czy na Krupówkach. Skoro zakładam w głuszy, to żadne
propagowanie. Chyba by mnie wryło w ziemię z wrażenia i ze śmiechu,
gdyby nagle przede mną wyrósł jakiś strażnik leśny. Ja strwożony - bo
żyję w kraju gdzie wszystko jest surowo wzbronione oprócz tego że
wybrańcy mogą mieć posiadłości na pół jeziora czy pół góry –
rozejrzałbym się, czy aby nie zostawiłem żaru w ognisku, albo samochód
za bardzo nie wjechał w las. A facet na to, z szyderczym uśmieszkiem
wyciąga komórkę i dzwoniąc po policję mówi: „chłopaki, przyjedźcie, tu
jest gość z podejrzaną koszulką”.
Ameryka Południowa jakoś chodzi za mną ostatnio. Pani Polko Niemka była
w motorem Patagonii – jak Ernesto w „Dziennikach motocyklowych”.
Piaszczyste drogi, po których pokonanie 20 km dziennie jest wyczynem.
Che Guevarra na koszulce, mundial w Brazylii, gdzie niedługo Argentyna
będzie grać w 1/16 finału. Chciałbym, żeby po latach zdziałali coś
więcej niż ćwierćfinał, ale specjalnie dobrze im nie wróżę, znów są
słabi. Przypomniał mi się tutaj trener Argentyny sprzed 4 lat, boski
Diego Maradona. Wtedy na trybunach kibice rozłożyli wielki plakat, na
którym Diego był ucharakteryzowany na Che Guevarrę. Bardzo to pasowało,
nie tylko wizualnie. Podobnie jak Che, i Diego będąc bogiem za życia,
miał dokonać rewolucji w argentyńskiej piłce nożnej, a sprowadził ją do
piachu rozstrzelaną przez pluton egzekucyjny Niemców z Thomasem Millerem
na czele. Nie dokonał, de facto się zbłaźnił, bogiem pozostał nadal. Na
mistrzostwach we Francji ktoś porównał Juana Sebastiana Verona do
Maradony. Ten pierwszy był w totalnej konsternacji i zakłopotaniu,
ponieważ w Argentynie Diego jest na zupełnie innej półce, niż reszta
śmiertelników.
01.06.2014
Dzisiaj miałem bardzo zły dzień. Naprawiałem zwalone organy, ale jakoś
tak strasznie długo i nieporadnie. Niby to zrobiłem już, musiałem jednak
zamienić jeden element na inny, skutkiem czego półka okazała się
krzywa, znów zamieniać i apiać. Zajęło mi to masę czasu.
Przy wczorajszym deszczu i kolejnym przesiedzeniu w namiocie wylało się
troszkę kawy na Beaty telefon i cholera nie wiem, czy odpali. Pół biedy
przynajmniej, że wziąłem zapasowy z domu.
Zaczęliśmy się też trochę kłócić, ale na szczęście udało się zdeptać iskry, zanim pojawił się konkretny pożar.
W Brazylia wygrała w pierwszym meczu play – off ze Szwajcarią, ale po
wielkich podobno bólach. Mają trochę fuksa, bo na najtrudniejszego
przeciwnika nie trafili. W drugim meczu Belgia w dogrywce pokonała USA.
Drwale ci Amerykanie, ale jak trzeba to grają, nie pękają. Zaczynam
jeszcze mniej internetu używać, bo tematu słabej transmisji w telefonie
nie udało mi się przeskoczyć. Dobrze jednak że jest przerwa w meczach.
Beata wzięła do ręki kryminał Maryniny i też się zaczytała. W GUSie
pewnie już jakiś nocny alarm i wszyscy postawieni na nogi.
Trochę mnie drażnią administratorzy pola, strasznie gadatliwi. Oprócz
tego facet był tutaj naprawiać pomost, przywiózł do tego całą przyczepkę
narzędzi i szwagra do pomocy. Nieskromnie pochwalić się muszę, że moje
meble uciosane siekierą są prostsze, niż ta jego robota, z daleka
wyglądająca na w pełni fachową. Beata po wizytach w Pieckach mówi, że
taki tutejszy naród jest. Leniwy i niedbały, króluje dziadostwo. Widać,
że żywioł niemiecki po wojnie został stąd zupełnie wygnany.
02.07.2014
Ustały obfite deszcze i w końcu wybraliśmy się do jakiejś rzetelnej
roboty, czyli po zbiory. Ja po borówki, Beata po grzyby. Upatrzyłem w
tym celu kilka dni temu, rowerem z psem jadąc, dogodny na obie sprawy –
jak mi się wydawało – kawałek lasu. Jakieś 2 kilometry od hamaka. Trochę
za wcześnie. Z grzybów tylko jeden kozak się trafił. Borówek
nazbierałem tak na deser. Nigdy nie lubiłem ich zrywać. Teraz, po
godzinie łażenia starczyło na dwa kubki. Tym bardziej jąłem podziwiać
znajomą, która zbiera w celach handlowych. Oprócz niedoborów oczywiście
jeszcze złapał nas deszcz i przyczepił się do nas jakiś młody piesek, co
do którego istniała obawa, że poleci za nami. Na szczęście znalazła się
pani właścicielka. Znalazł się też plus pierwszej wspólnej wyprawy
zbierackiej. Wielki plus. Sterta fajnego drewna ogniskowego, sosenki,
przycięta w sam raz. Znów trochę niezgodne z prawem, ale podjechaliśmy
chwilę potem samochodem i załadowali. Ze śmiechem na pyskach, że tym
razem to my jesteśmy Gang Olsena. Najbardziej oczywiście scykany był
pies, prawie się od samochodu na 2 metry nie oddalił. Ale warto było,
konkretne paliwo na wieczny ogień zwieźliśmy.
Od
kilku dni w odległej od nas, usytuowanej za laskiem części pola
mieszkają jacyś ludzie. Chyba większa trochę rodzina w przyczepach
kempingowych. Wieczorami grywają na gitarze przy ognisku. Któryś już
wieczór z kolei słyszałem, że dzieci wrzeszczą przy tym ognisku tą samą
piosenkę. Jak Arka Noego, jakby myślały, że głośniej to znaczy lepiej.
Jakieś sześcio czy siedmiolatki i facet na gitarze. Przypadkowo
podszedłem nieco bliżej jak śpiewali, dzieciaki znów się darły, a
piosenka wydała mi się znajoma. Żeby ją rozszyfrować, podszedłem jeszcze
bliżej. Okazało się, że dzieciaki „wydzierają” piosenkę „Sowieci”
Kultu, bardzo zresztą namiętnie, z dużym przejęciem i zaangażowaniem.
Gdy wracałem, to odtworzyłem sobie pełny tekst i zaśmiałem do siebie w
głos, bo piosenka taka średnio dla dzieci. Pełen cytat pod poniżej:
„Sowieci” Kult
Hej dziewczyno! Hej niebogo!
Jakieś wojsko idzie drogą!
Schowaj pieniądze, schowaj zegarek!
Kryj się, kryj!
A ja myślałem, że to oni,
Że to banda bandę goni,
A to czerwoni! czerwoni!
Kryj się, kryj!
A ten gruby, co na przedzie
Na kradzionym koniu jedzie,
To Rokosowski, marszałek Polski!
Kryj się, kryj!
A ja myślałem, że to śmieci,
Że to gówno z nieba leci,
A to sowieci! Sowieci!
Kryj się, kryj!
Przyjdą nocą {eja!}, zgwałcą srodze,
Na kradzionej gdzieś podłodze,
Zostawią z dzieckiem! Dzieckiem radzieckiem!
Kryj się, kryj!
A ja myślałem, że to trzewik,
Że to kryty słomą chlewik,
A to bolszewik! Bolszewik!
Kryj się, kryj!
A ja myślałem, że to oni,
Że to banda bandę goni,
A to czerwoni! Czerwoni!
Kryj się, kryj!
A ja myślałem, że to śmieci,
Że to gówno z nieba leci!
A to sowieci! Sowieci!
Kryj się, kryj!
Jakieś wojsko idzie drogą!
Schowaj pieniądze, schowaj zegarek!
Kryj się, kryj!
A ja myślałem, że to oni,
Że to banda bandę goni,
A to czerwoni! czerwoni!
Kryj się, kryj!
A ten gruby, co na przedzie
Na kradzionym koniu jedzie,
To Rokosowski, marszałek Polski!
Kryj się, kryj!
A ja myślałem, że to śmieci,
Że to gówno z nieba leci,
A to sowieci! Sowieci!
Kryj się, kryj!
Przyjdą nocą {eja!}, zgwałcą srodze,
Na kradzionej gdzieś podłodze,
Zostawią z dzieckiem! Dzieckiem radzieckiem!
Kryj się, kryj!
A ja myślałem, że to trzewik,
Że to kryty słomą chlewik,
A to bolszewik! Bolszewik!
Kryj się, kryj!
A ja myślałem, że to oni,
Że to banda bandę goni,
A to czerwoni! Czerwoni!
Kryj się, kryj!
A ja myślałem, że to śmieci,
Że to gówno z nieba leci!
A to sowieci! Sowieci!
Kryj się, kryj!
Nieźle.
No to szkoda, że tu nie ma mojego przyjaciela od Che Guevarry, by sobie
pośpiewał. By się pewnie w tych dokładnie okolicznościach czuł dobrze.
Zacząłem
czytać „Prowadź swój pług przez kości umarłych” Olgi Tokarczuk. Idzie
oczywiście wolniej niż kryminał, trochę odpycha, gdyż na razie o śmierci
traktuje. A w zasadzie nie powinno, skoro żyjemy w epoce starzejącego
się społeczeństwa i sam człowiek przecież nie młodnieje?!
Komentarze
Prześlij komentarz